Witam, witam. Zbliżają się święta, trzeba myć okna i tak dalej, a ja piszę posta, bo mnie natchnęło. Mam nadzieję, że się spodoba i zapraszam do reszty postów.
_________________________________________
Po wygranej wojnie z Voldemortem, skończyłam szkołę. Czas szukać pracy. Szczegółem jest to, że do pracy w Ministerstwie potrzeba lepszego wykształcenia, na które należy zarobić. Ja to ogarnę. Już znalazłam pracę, będzie ciekawie. Będę sprzątaczką... I kucharką... U Malfoy'ów... Musiałam pożegnać się z Ronem, bo Narcyza, a od dziś pani Malfoy, nie będzie mnie wypuszczać na jakieś urlopy. Szkoda mi było, a żeby nie myśleć o nim, muszę całkowicie, i jak najwięcej pracować. Może nie będzie strasznie. Właśnie zmierzałam do zacnego dworu. Przerażała mnie ta mgła. Szłam z małą walizeczką, do domu nie miałam po co wracać, moi rodzice i tak nie poznaliby mnie. Usłyszałam szelest za mną. Zamarłam.
- Bu, moja sprzątaczko, założysz to, co nie? - Wystraszył mnie masakrycznie, a w ręku trzymał jakiś skąpy strój dla mnie. Nie mogłam go zignorować, wyrzuciłby mnie, a przecież potrzebuję pieniędzy.
- Zastanowię się. - Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Nie ma tu nic do zastanawiania. Masz to założyć, albo już tu nie pracujesz. Będziesz w tym pięknie wyglądać, a i dla mojego ojca też się spodobać. - Fuuu... Czy on miał z nim jakieś problemy w dzieciństwie? Jeny, to tylko rok. Tylko. Wyrwałam mu to z ręki i szłam szybkim krokiem do bramy. Zastukałam. Przyszedł Lucjusz.
- O! Panna Granger! Jak miło panią widzieć. Zapraszam. - Otworzył bramę, wślizgnęłam się i chwilę potem szliśmy do zamku. Pytał się mnie o rodzinę, ukończoną szkołę i inne takie, żeby się czegoś o mnie dowiedzieć. Po domu oprowadzała mnie Narcyza. On został przy jednym z pokojów.
- A więc w piwnicy są kuchnie. Na parterze jadalnia, salon na lewo, drugi salon przy lustrze. Na pierwszym piętrze są biura każdego z nas, a na drugim piętrze są sypialnie z łazienkami. Mniej więcej rozumiesz, tak? Gdybyś czegoś nie wiedziała, to przychodź do mnie.
- Tak, rozumiem. Dobrze, przyjdę. Dziękuję za przyjęcie mnie do pracy. - Lekko się uśmiechnęłam. Rzuciła na koniec jakimś żartem i poszła. Pierwsze zadanie dla mnie - posprzątać łazienki. Podobno są bardzo zaniedbane. Czarno to widzę. No dobrze, więc idę na drugie piętro. Przypomniały mi się słowa Draco, o tym stroju. Przecież Lucjusz nie może mnie takiej widzieć, Narcyza tym bardziej.
- No to co lala? Zakładaj te ciuszki natychmiast. - Ehh, źle mi się będzie z nim pracowało, już widzę, jak będzie mną pomiatał. Gdyby nie moje ambicje, rzuciłabym mu w twarz jakimś ostrym, twardym przedmiotem.
- Ehh. No dobrze, panie Draconie. - Widać, że spodobało mu się pomiatanie mną. A więc szoruj, a myślałam, że ciężko mi będzie zapomnieć o Ronie. A tu takie ''miłe'' zaskoczenie. Łazienki były naprawdę brudne. Ledwo zipałam, a na końcu musiałam jeszcze przecież podłogę umyć. A no tak. Jeszcze masz iść zrobić kolację. Założyłam dłuższą spódnicę na to wdzianko i poszłam do piwnicy drogą okrężną, usłyszałam głosy jakichś gości, a Narcyza mówiła, żeby nie pokazywać się przed gośćmi. Chyba, że sama zawoła.
[...]
Robiłam jakieś placki, gdy usłyszałam kroki. Nie odwróciłam się. Zepsułabym. Wiedziałam, że to Draco. Ten tydzień minął bardzo szybko. A Draco coraz mniej mi dokuczał. Tylko czasem klepał po tyłku. Dziwił mnie ten obrót spraw. Ale jakoś pozwalałam mu na to. Z resztą, gdybym zaprzeczyła, wyrzuciłby mnie.
- Cześć niunia. Co robisz? - Widział, że placki, więc mu nie odpowiedziałam. Musnął delikatnie mój policzek.
Każdy dzień mijał mi tam coraz milej. Atmosfera była ciepła. Tak ciepła, że aż spałam z Draco w jednym łóżku. Zbliżaliśmy się do siebie. Ron wtedy nie istniał dla mnie. Przypomniałam sobie o nim, gdy zapraszałam go ze słoneczkiem na nasze wesele w nowej willi.
sobota, 19 grudnia 2015
środa, 16 grudnia 2015
#M Snily
Hej, dzisiaj Snily. Nie wstawiam ostatnio postów ze względu na szkołę
_____________________________
Czekałem na nią, chodząc po korytarzu. Miała być dziesięć minut temu. Może najzwyczajniej w świecie mnie olała? Ostatnio często to robi. Głupi, zapyziały James. Gdyby nie on, na pewno bylibyśmy parą. Chociaż strasznie długo zajęłoby to nam. Nie jestem atrakcyjny, choć ona twierdzi inaczej. Gdy ją w końcu zauważyłem, pękło mi serce. Szła za rękę z Jamesem. No nie. Miałem nadzieję, że nas zostawi w spokoju, w końcu to miał być nasz wieczór. Trzeba było samemu po nią pójść. Poza tym, była już późna godzina, a on nie jest prefektem, więc co tu robi? Chce to zniszczyć, zapewne.
- Cześć Lily? Czemu go wzięłaś?
- Hejka. Spokojnie, zaraz sobie pójdzie, chciał mnie tylko odprowadzić. - Mrugnęła porozumiewawczo i James sobie poszedł. Jest! Nareszcie! Zostaliśmy sami i od razu wcieliłem plan w życie, by pójść do łazienki prefektów. Bez podtekstów. Jestem dość grzecznym chłopakiem. Było to najfajniejsze miejsce w całej szkole, no może poza biblioteką [pomimo, że inni chłopcy /17 lat/ z mojego roku często namawiali mnie do różnych złych rzeczy, odpuszczałem, specjalnie dla Lily]. Szliśmy powoli do łazienki, trzymaliśmy się za ręce, w razie czego, nałożyłem na nas pelerynę-niewidkę. Otworzyłem skrzypiące drzwi i jak dżentelmen, przepuściłem Lily pierwszą. Była zachwycona tym widokiem na nowo. Przychodzimy tu dość często, 3-4 razy w tygodniu. Chyba, że potrzeba wspólnego spędzenia czasu jest bardziej potrzebna. Nigdy nie rozmawialiśmy zbyt często i zbyt długo. Było to nam niepotrzebne. Rozumieliśmy się bez słów. Godzinami wpatrywaliśmy się sobie w oczy. Miała je bardzo piękne, nie mogłem przestać zachwycać się nimi. Jak zwykle zrzuciliśmy swoje szaty i bez pośpiechu weszliśmy do wody. Ku naszemu zdziwieniu była ciepła, idealna dla nas obu. Popływaliśmy trochę, potem popluskaliśmy się. Nastała cisza, nigdy takiej nie było między nami. Zdziwiłem się widocznie, Ona też. Ostatnio między nami latała grona cisza. Chyba coś między nami się psuje. To James. Obgaduje mnie chyba, bo inaczej nie zachowałaby się w ten sposób. Widzę, jak na siebie patrzą. Zazdrość się we mnie gotuje, gdy widzę ich razem. James zawsze, kiedy widzę, łapie ją za rękę albo całuje w policzek. Gdyby nie nauczyciele, James miałby obitą gębę.
- Lily? Co jest? Czemu jesteś taka smutna? Jakieś plotki słyszałaś? Proszę, powiedz mi, bo nie wytrzymam...
- Właśnie sama nie wiem, co się dzieje. James mąci mi w głowie. Zagaduje, łapie za ręce, całuje. Nie wiem, co mam robić...
-Ignorować. - Przerwałem w pół słowa.
-Nie sądzę. Coraz więcej do niego czuję. Stał się tak bliski mi. Spędza ze mną tak dużo czasu.
- I nie pozwala mi tego robić. Lily! On to robi specjalnie! Pamiętasz, jak był jeszcze szczeniakiem? Lily! Pamiętaj, kim ja jestem dla ciebie.
- Ale Sev. Ja już sama nie rozumiem. Jest tak, jak kilka lat temu. Przypomniał sobie o mnie, a potem zapomniał. A teraz to powtórka z rozrywki. Jest taki sam, ale inny.
- Lily, pamiętaj, co ja do ciebie czuję. Jak ze mną zerwiesz, to się załamię. Nie przeżyję tego, jesteś dla mnie najważniejsza. Lily!
- Przepraszam. - Zarzuciła na siebie szlafrok i wybiegła. Podążałem za nią. Tak bardzo nie chciałem jej stracić. Była cenniejsza niż jakiekolwiek bogactwa. Nie teraz!!! Nie znalazłem jej. Widziałem co prawda jej ślady, ale skończyły się w pewnym momencie i to tyle. Co ja takiego zrobiłem źle?! Nie daruję tego Jamesowi. Cała szkoła będzie gadać! No nie... Tylko nie to.
[...]
- Snape! Co ty nabroiłeś?
- Uuu... Dziewczyna cię rzuciła? Jak przykro.
- Severus. Dalej jesteś taki potulny, boże.
- Pan Ślizgon, też mi coś.
- W końcu James cię wygryzł. Serio myślałeś, że będziesz z Lily? - Wiedziałem. No po prostu wiedziałem. Idę do niego. Tylko kilka ciosów. Dobrze, że w tajemnicy przed nią, uczyłem się samoobrony i sztuk walk. Biegnę po ciebie, głupi śmieciu. Stał w jakimś kącie na drugim piętrze, z Lily, oczywiście. Jej widok pobudzał ból.
- Nie ładnie jest przeszkadzać fajnym w rozmowie, Snape. - Proszę cię, zamknij... Zlałem go, na szczęście nikt nie przechodził, a on się jakoś przeraźliwie nie darł. Zachowałem się jak prawdziwy Ślizgon. Tylko brakowało mi jakoś Lily. Uciekała, takim byłem tyranem.
- Czego ty jeszcze ode mnie chcesz?! - Wydarła się na mnie. Widziałem, że bała się mnie. Co ja najlepszego zrobiłem. W jej oczach pojawiły się łzy.
- Ciii... Nie płacz. To była tylko zazdrość. Przepraszam, wiem że ci na nim zależy... Chodź ze mną.
- Boję się. Nie pójdę. Nie zaufam ci po tym.
- Ja mógłbym się o ciebie nie bić, ale mi na tobie zależy, dziewczyno, zrozum to.
- No okej. - Zanim się zgodziła, już ją za sobą ciągnąłem. Do pokoju. Korciło mnie bardzo. Rzeczy tam potoczyły się same.
_____________________________
Czekałem na nią, chodząc po korytarzu. Miała być dziesięć minut temu. Może najzwyczajniej w świecie mnie olała? Ostatnio często to robi. Głupi, zapyziały James. Gdyby nie on, na pewno bylibyśmy parą. Chociaż strasznie długo zajęłoby to nam. Nie jestem atrakcyjny, choć ona twierdzi inaczej. Gdy ją w końcu zauważyłem, pękło mi serce. Szła za rękę z Jamesem. No nie. Miałem nadzieję, że nas zostawi w spokoju, w końcu to miał być nasz wieczór. Trzeba było samemu po nią pójść. Poza tym, była już późna godzina, a on nie jest prefektem, więc co tu robi? Chce to zniszczyć, zapewne.
- Cześć Lily? Czemu go wzięłaś?
- Hejka. Spokojnie, zaraz sobie pójdzie, chciał mnie tylko odprowadzić. - Mrugnęła porozumiewawczo i James sobie poszedł. Jest! Nareszcie! Zostaliśmy sami i od razu wcieliłem plan w życie, by pójść do łazienki prefektów. Bez podtekstów. Jestem dość grzecznym chłopakiem. Było to najfajniejsze miejsce w całej szkole, no może poza biblioteką [pomimo, że inni chłopcy /17 lat/ z mojego roku często namawiali mnie do różnych złych rzeczy, odpuszczałem, specjalnie dla Lily]. Szliśmy powoli do łazienki, trzymaliśmy się za ręce, w razie czego, nałożyłem na nas pelerynę-niewidkę. Otworzyłem skrzypiące drzwi i jak dżentelmen, przepuściłem Lily pierwszą. Była zachwycona tym widokiem na nowo. Przychodzimy tu dość często, 3-4 razy w tygodniu. Chyba, że potrzeba wspólnego spędzenia czasu jest bardziej potrzebna. Nigdy nie rozmawialiśmy zbyt często i zbyt długo. Było to nam niepotrzebne. Rozumieliśmy się bez słów. Godzinami wpatrywaliśmy się sobie w oczy. Miała je bardzo piękne, nie mogłem przestać zachwycać się nimi. Jak zwykle zrzuciliśmy swoje szaty i bez pośpiechu weszliśmy do wody. Ku naszemu zdziwieniu była ciepła, idealna dla nas obu. Popływaliśmy trochę, potem popluskaliśmy się. Nastała cisza, nigdy takiej nie było między nami. Zdziwiłem się widocznie, Ona też. Ostatnio między nami latała grona cisza. Chyba coś między nami się psuje. To James. Obgaduje mnie chyba, bo inaczej nie zachowałaby się w ten sposób. Widzę, jak na siebie patrzą. Zazdrość się we mnie gotuje, gdy widzę ich razem. James zawsze, kiedy widzę, łapie ją za rękę albo całuje w policzek. Gdyby nie nauczyciele, James miałby obitą gębę.
- Lily? Co jest? Czemu jesteś taka smutna? Jakieś plotki słyszałaś? Proszę, powiedz mi, bo nie wytrzymam...
- Właśnie sama nie wiem, co się dzieje. James mąci mi w głowie. Zagaduje, łapie za ręce, całuje. Nie wiem, co mam robić...
-Ignorować. - Przerwałem w pół słowa.
-Nie sądzę. Coraz więcej do niego czuję. Stał się tak bliski mi. Spędza ze mną tak dużo czasu.
- I nie pozwala mi tego robić. Lily! On to robi specjalnie! Pamiętasz, jak był jeszcze szczeniakiem? Lily! Pamiętaj, kim ja jestem dla ciebie.
- Ale Sev. Ja już sama nie rozumiem. Jest tak, jak kilka lat temu. Przypomniał sobie o mnie, a potem zapomniał. A teraz to powtórka z rozrywki. Jest taki sam, ale inny.
- Lily, pamiętaj, co ja do ciebie czuję. Jak ze mną zerwiesz, to się załamię. Nie przeżyję tego, jesteś dla mnie najważniejsza. Lily!
- Przepraszam. - Zarzuciła na siebie szlafrok i wybiegła. Podążałem za nią. Tak bardzo nie chciałem jej stracić. Była cenniejsza niż jakiekolwiek bogactwa. Nie teraz!!! Nie znalazłem jej. Widziałem co prawda jej ślady, ale skończyły się w pewnym momencie i to tyle. Co ja takiego zrobiłem źle?! Nie daruję tego Jamesowi. Cała szkoła będzie gadać! No nie... Tylko nie to.
[...]
- Snape! Co ty nabroiłeś?
- Uuu... Dziewczyna cię rzuciła? Jak przykro.
- Severus. Dalej jesteś taki potulny, boże.
- Pan Ślizgon, też mi coś.
- W końcu James cię wygryzł. Serio myślałeś, że będziesz z Lily? - Wiedziałem. No po prostu wiedziałem. Idę do niego. Tylko kilka ciosów. Dobrze, że w tajemnicy przed nią, uczyłem się samoobrony i sztuk walk. Biegnę po ciebie, głupi śmieciu. Stał w jakimś kącie na drugim piętrze, z Lily, oczywiście. Jej widok pobudzał ból.
- Nie ładnie jest przeszkadzać fajnym w rozmowie, Snape. - Proszę cię, zamknij... Zlałem go, na szczęście nikt nie przechodził, a on się jakoś przeraźliwie nie darł. Zachowałem się jak prawdziwy Ślizgon. Tylko brakowało mi jakoś Lily. Uciekała, takim byłem tyranem.
- Czego ty jeszcze ode mnie chcesz?! - Wydarła się na mnie. Widziałem, że bała się mnie. Co ja najlepszego zrobiłem. W jej oczach pojawiły się łzy.
- Ciii... Nie płacz. To była tylko zazdrość. Przepraszam, wiem że ci na nim zależy... Chodź ze mną.
- Boję się. Nie pójdę. Nie zaufam ci po tym.
- Ja mógłbym się o ciebie nie bić, ale mi na tobie zależy, dziewczyno, zrozum to.
- No okej. - Zanim się zgodziła, już ją za sobą ciągnąłem. Do pokoju. Korciło mnie bardzo. Rzeczy tam potoczyły się same.
sobota, 12 grudnia 2015
Zbrodnia i Korra część trzecia
Cześć. Weźcie piszcie jakieś komentarze, bo mi smutno. Dziś trzecia i ostatnia część 'Zbrodnia i Korra'. Zapraszam do wkręcenia się w opowiadanie.
________________________________________
Aby zdążyć. Aby zdążyć. Czułam, że biegałam w kółko, gdy czas biegł zbyt szybko. Bolin starał się nie przeszkadzać. Chciałam spróbować sztuczki Lin z wykrywaniem. Udało mi się, jednak byłam od nich daleko. Popłynęłam, ile sił w nogach. Zauważyłam też, że policjanci i Tenzin stali przy brzegu. Szukali wzrokiem czegoś, czego nie zobaczą. Nagle z wody wypłynęła kula powietrza, a w niej oni. Zaraz... A gdzie Lin?! Zostawiłam ich policji. Szukałam jej. Była niedaleko. Byłam wystraszona i załamana. A co, jeśli będzie za późno? Miasto Republiki straci wtedy kogoś ważniejszego od burmistrza... Widzę ją! Została przywiązana do jakiegoś drewnianego słupa. Była poobijana. Pędziłam, by ją odwiązać, Bolin przygotował scyzoryk i szybko piłował linę. Szybko. Dla mnie to nadal było wolno. Była już w bezpiecznej strefie. Bo wziął ją na ramiona i szybko wybiegliśmy z wody. Medyk stał przy brzegu i od razu rozpoczął reanimację.
- Korro, nic ci nie jest? - Co, to Tenzin się boi o mnie?
- Daj spokój. - Rozpłakałam się, wiedziałam, że to nic nie da. Przytuliłam się do Bolina i odeszliśmy kilkanaście metrów dalej. Medyk dał jakiś znak. Nie widziałam go bardzo, miałam zapłakane oczy. Podeszli ludzie z noszami. Nie. Co ja zrobiłam? Dlaczego tak długo zwlekałam? Gdybym nie zasiedziała się u Bolina, ona nadal żyłaby... Bo, widząc mój strach, objął mnie jeszcze mocniej i pocałował. Wokół Lin zrobiło się zamieszanie, a tak dokładniej, wokół samochodu. Czy ona żyje? Naprawdę? Podbiegłam do Tenzina.
- Ona żyje?
- Tak. Ledwo. Jest w ciężkim stanie. - Całe szczęście, że żyje. Jestem uzdrowicielką, więc może pomogę. A jak nie, to wezwę Katarę. Jest ode mnie silniejsza, ona na pewno da radę. Pojechałam z Bolinem na Nadze do szpitala, w którym jest obecnie Lin. Wbiegłam po schodach. Zapytałam się pielęgniarki o salę, powiedziała mi tylko, że jest w trakcie operacji, która zapewni jej życie. Więc uspokojona [tabletki pomagają], usiadłam w poczekalni i położyłam twarz na ramieniu Bo. Czyżbyśmy byli parą? Hmm, to by było słodkie. Kiedyś dałabym mu kosza, a teraz modlę się o dobrą decyzję.
- Hej Korra, dobrze się czujesz? Te wahania nastrojów mogą źle na ciebie wpłynąć. Może chcesz wody? - Jakie to piękne, że ktoś się o mnie troszczy.
- Wszystko jest w porządku, nie dziękuję. - Uśmiechnęłam się lekko. [Gdyby zdobywanie chłopaków było w normalnym życiu takie proste.] Dziwiło mnie to, że jeszcze w szpitalu nie było nikogo. Co prawda Tenzin zapowiedział się na za godzinę od owego incydentu, ale czy naprawdę nikt z policji nie wysłał jakiejś delegacji? Rozumiem, że to policja, mają masę roboty. No ale gdyby chociaż osoba przyszła. To nic wielkiego poświęcić swój czas dla najlepszego szefa na świecie. Powinni się o to bić. A tu nic. Po paru długich godzinach wyszedł lekarz. Powiedział, że operacja się udała, bla bla bla no i można było ją odwiedzić. Więc weszliśmy do pokoju 453. W sali nie było nikogo poza nią. Czyżby powiedziała, że lubi samotność?
- Dzień dobry. Jak się pani czuje? - Miałam od razu zacząć uzdrawianie, ale może poczekam.
- No może nie taki dobry. Wiecie dzieciaki. Bywało lepiej. Wszystko mnie boli, pobili mnie, nie szczędzili sił.
- Spokojnie, policja ich szuka, a sąd uwzględni na sto procent pani stan. Skoro panią wszystko boli, to może pomogę? Jestem przecież uzdrowicielem.
- Jeśli mogłabyś. - Od razu zabrałam się do pracy, a było jej naprawdę dużo. Zaczęłam od głowy, była najważniejsza. Potem żebra, nogi, ręce. W godzinę się z tym uporałam. Wystarczył jej tylko odpoczynek. Jednak napotkałam gdzieś w okolicach głowy jakąś przeszkodę, nie wiedziałam, co mam robić. Ale potraktowałam to jako cięższy uraz i działałam dalej. Poszłam się odświeżyć, Bolina dawno nie było. Zanudziłby się na śmierć. Wracając zauważyłam, że komendant zasnęła, jednak po bliższym przyjrzeniu się, zaczęłam panikować. Wezwałam lekarzy i pielęgniarki z całego piętra. Zbadali ją. Zmarła. To był największy w moim życiu cios. Wybiegłam ze szpitala, by odnaleźć tych zabójców. Udało mi się po jakichś 20 minutach poszukiwań. Nie czekałam na nikogo. Zaatakowałam, nie wiedzieli, co się dzieje. Eliminowałam każdego po kolei. Każdemu odbierałam moc. Ale tylko jednego zabiłam. Naoki. Nie miał prawa, by dalej żyć. Każdego owinęłam sznurem i dla pewności otoczyłam ogniem. Nie wyjdą. Zawiadomiłam policję, żeby ich aresztowali. Potem pojechałam do świątyni, aby zakończyć ten dzień. Nie mogłam zasnąć. Całą noc myślałam na przebiegiem dzisiejszych zdarzeń i ilustrowałam inne wyjścia, które i tak na nic się nie zdały, bo było już po fakcie. Ale nie miałam nic innego do roboty. Chciałam poleżeć, w samotności. Jutro miał odbyć się uroczysty pogrzeb Lin. Tak przynajmniej słyszałam od Tenzina. Wiedziałam, że też cierpi. Cierpi, tak jak ja. Obudziłam się, brakowało mi energii, tej co zwykle, chociaż czego ja się spodziewałam? Że Lin zmartwychwstanie? To byłoby zbyt proste. Ubrałam się i poszłam na pogrzeb. Stałam przy Lin. Patrzyłam się jej na twarz. Była blada. Dowiedziałam się od kogoś, że była nieuleczalnie chora. Ale na co? Czym była ta przeszkoda? Operacja się udała, w pełni ją uzdrowiłam, więc co poszło nie tak???
To był rak mózgu. Wykryty zbyt późno, aby móc coś zrobić. A dokładnie wczoraj. W trakcie operacji.
________________________________________
Aby zdążyć. Aby zdążyć. Czułam, że biegałam w kółko, gdy czas biegł zbyt szybko. Bolin starał się nie przeszkadzać. Chciałam spróbować sztuczki Lin z wykrywaniem. Udało mi się, jednak byłam od nich daleko. Popłynęłam, ile sił w nogach. Zauważyłam też, że policjanci i Tenzin stali przy brzegu. Szukali wzrokiem czegoś, czego nie zobaczą. Nagle z wody wypłynęła kula powietrza, a w niej oni. Zaraz... A gdzie Lin?! Zostawiłam ich policji. Szukałam jej. Była niedaleko. Byłam wystraszona i załamana. A co, jeśli będzie za późno? Miasto Republiki straci wtedy kogoś ważniejszego od burmistrza... Widzę ją! Została przywiązana do jakiegoś drewnianego słupa. Była poobijana. Pędziłam, by ją odwiązać, Bolin przygotował scyzoryk i szybko piłował linę. Szybko. Dla mnie to nadal było wolno. Była już w bezpiecznej strefie. Bo wziął ją na ramiona i szybko wybiegliśmy z wody. Medyk stał przy brzegu i od razu rozpoczął reanimację.
- Korro, nic ci nie jest? - Co, to Tenzin się boi o mnie?
- Daj spokój. - Rozpłakałam się, wiedziałam, że to nic nie da. Przytuliłam się do Bolina i odeszliśmy kilkanaście metrów dalej. Medyk dał jakiś znak. Nie widziałam go bardzo, miałam zapłakane oczy. Podeszli ludzie z noszami. Nie. Co ja zrobiłam? Dlaczego tak długo zwlekałam? Gdybym nie zasiedziała się u Bolina, ona nadal żyłaby... Bo, widząc mój strach, objął mnie jeszcze mocniej i pocałował. Wokół Lin zrobiło się zamieszanie, a tak dokładniej, wokół samochodu. Czy ona żyje? Naprawdę? Podbiegłam do Tenzina.
- Ona żyje?
- Tak. Ledwo. Jest w ciężkim stanie. - Całe szczęście, że żyje. Jestem uzdrowicielką, więc może pomogę. A jak nie, to wezwę Katarę. Jest ode mnie silniejsza, ona na pewno da radę. Pojechałam z Bolinem na Nadze do szpitala, w którym jest obecnie Lin. Wbiegłam po schodach. Zapytałam się pielęgniarki o salę, powiedziała mi tylko, że jest w trakcie operacji, która zapewni jej życie. Więc uspokojona [tabletki pomagają], usiadłam w poczekalni i położyłam twarz na ramieniu Bo. Czyżbyśmy byli parą? Hmm, to by było słodkie. Kiedyś dałabym mu kosza, a teraz modlę się o dobrą decyzję.
- Hej Korra, dobrze się czujesz? Te wahania nastrojów mogą źle na ciebie wpłynąć. Może chcesz wody? - Jakie to piękne, że ktoś się o mnie troszczy.
- Wszystko jest w porządku, nie dziękuję. - Uśmiechnęłam się lekko. [Gdyby zdobywanie chłopaków było w normalnym życiu takie proste.] Dziwiło mnie to, że jeszcze w szpitalu nie było nikogo. Co prawda Tenzin zapowiedział się na za godzinę od owego incydentu, ale czy naprawdę nikt z policji nie wysłał jakiejś delegacji? Rozumiem, że to policja, mają masę roboty. No ale gdyby chociaż osoba przyszła. To nic wielkiego poświęcić swój czas dla najlepszego szefa na świecie. Powinni się o to bić. A tu nic. Po paru długich godzinach wyszedł lekarz. Powiedział, że operacja się udała, bla bla bla no i można było ją odwiedzić. Więc weszliśmy do pokoju 453. W sali nie było nikogo poza nią. Czyżby powiedziała, że lubi samotność?
- Dzień dobry. Jak się pani czuje? - Miałam od razu zacząć uzdrawianie, ale może poczekam.
- No może nie taki dobry. Wiecie dzieciaki. Bywało lepiej. Wszystko mnie boli, pobili mnie, nie szczędzili sił.
- Spokojnie, policja ich szuka, a sąd uwzględni na sto procent pani stan. Skoro panią wszystko boli, to może pomogę? Jestem przecież uzdrowicielem.
- Jeśli mogłabyś. - Od razu zabrałam się do pracy, a było jej naprawdę dużo. Zaczęłam od głowy, była najważniejsza. Potem żebra, nogi, ręce. W godzinę się z tym uporałam. Wystarczył jej tylko odpoczynek. Jednak napotkałam gdzieś w okolicach głowy jakąś przeszkodę, nie wiedziałam, co mam robić. Ale potraktowałam to jako cięższy uraz i działałam dalej. Poszłam się odświeżyć, Bolina dawno nie było. Zanudziłby się na śmierć. Wracając zauważyłam, że komendant zasnęła, jednak po bliższym przyjrzeniu się, zaczęłam panikować. Wezwałam lekarzy i pielęgniarki z całego piętra. Zbadali ją. Zmarła. To był największy w moim życiu cios. Wybiegłam ze szpitala, by odnaleźć tych zabójców. Udało mi się po jakichś 20 minutach poszukiwań. Nie czekałam na nikogo. Zaatakowałam, nie wiedzieli, co się dzieje. Eliminowałam każdego po kolei. Każdemu odbierałam moc. Ale tylko jednego zabiłam. Naoki. Nie miał prawa, by dalej żyć. Każdego owinęłam sznurem i dla pewności otoczyłam ogniem. Nie wyjdą. Zawiadomiłam policję, żeby ich aresztowali. Potem pojechałam do świątyni, aby zakończyć ten dzień. Nie mogłam zasnąć. Całą noc myślałam na przebiegiem dzisiejszych zdarzeń i ilustrowałam inne wyjścia, które i tak na nic się nie zdały, bo było już po fakcie. Ale nie miałam nic innego do roboty. Chciałam poleżeć, w samotności. Jutro miał odbyć się uroczysty pogrzeb Lin. Tak przynajmniej słyszałam od Tenzina. Wiedziałam, że też cierpi. Cierpi, tak jak ja. Obudziłam się, brakowało mi energii, tej co zwykle, chociaż czego ja się spodziewałam? Że Lin zmartwychwstanie? To byłoby zbyt proste. Ubrałam się i poszłam na pogrzeb. Stałam przy Lin. Patrzyłam się jej na twarz. Była blada. Dowiedziałam się od kogoś, że była nieuleczalnie chora. Ale na co? Czym była ta przeszkoda? Operacja się udała, w pełni ją uzdrowiłam, więc co poszło nie tak???
To był rak mózgu. Wykryty zbyt późno, aby móc coś zrobić. A dokładnie wczoraj. W trakcie operacji.
piątek, 11 grudnia 2015
Zbrodnia i Korra część druga
Witam ponownie. Dziś będzie jeden post, chyba, że się wyrobię, co będzie ciężkie Zapraszam. Jeśli nie czytałeś/czytałaś pierwszej części, to zrób to i wróć ponownie.
_________________________________________
Obudziłam się w nocy wystraszona. Znów ten koszmar. Najgorsze było w nim to, że był strasznie realistyczny. Mianowicie śnił mi się pogrzeb. Nie wiem czyj dokładnie, ale był to ktoś z policji. Przy nagrobku stałam z Tenzinem, godzinami spędzaliśmy tam czas, nie zwracając uwagi na resztę świata. Zdałam sobie sprawę, że był to ktoś ważny. Gdyby to był Mako, zrezygnowałabym z całego mojego życia. To byłoby okropne kochać kogoś, kogo tak naprawdę nie ma. Znam takiego kogoś. Snape. Wyrazy uznania, nie mogłabym tak. Ja go dalej kocham, dlatego nie mogę przestać martwić się, tęsknić, śnić o nim. Była trzecia. Co prawda, zaczynało rozjaśniać się, ale chciałam spać. Zasnęłam ponownie, mając nadzieję, że choć raz się wyśpię. Przyszły dzieciaki, słyszałam ich stłumione głosy akurat wtedy, kiedy całowałam się we śnie z Irohem II, to było niesamowite przeżycie, ale w końcu uległam i zbudziłam się mając na twarzy cielsko Meelo. Fuu, chociaż znając jego umiejętności, powinno mi to niczego nie obrzydzać.
- Korra? Dobrze się czujesz? Jeszcze nigdy nie spałaś tak długo. Coś ci się śniło? Jak tak, to co? O której poszłaś spać? - Wrodzona ciekawość Ikki, szczególnie z rana, gdy obudziła mnie przy czymś tak przyjemnym, tak mnie wkurzała, ale to jeszcze dziecko. Kiedyś będzie inna.
- Ja. Tak. No to co? Też mi się coś należy. Tak, spadaj, nie powiem ci. O tej samej godzinie, co i wy. Czy ktoś wam pozwolił wchodzić do mojego pokoju?
- No pewnie, że tak. Tenzin chciał sprawdzić, czemu nie przyszłaś na śniadanie.
- To w takim razie, która jest godzina? - Czyżbym serio tak długo spała?
- Za chwilę piętnasta, no już. Ubieraj się. Obiad niedługo. Czy może zamierzasz dalej spać? - W sumie to jedyne dobre wyjście z tej sytuacji. Ale jestem Avatarem, nie mogę się obijać, kiedy w Mieście panuje nieład.
- Będę za pięć minut. Możecie sobie iść. - Wyszły, drzwi oczywiście NIE zamknęły, więc musiałam wstać i sama to zrobić. Wzięłam naprawdę szybką kąpiel, ubrałam się w mój codzienny strój i zeszłam do jadalni, by sprawdzić stan obiadu. Pema bardzo dobrze gotowała, czasem pomogłam jej coś. Żyłyśmy ze sobą w idealnej harmonii. To ona mi podpowiedziała, jak 'podrywać'. Dzięki niej miałam chłopaka. Miałam. Odbijałyśmy go z Asami sobie nawzajem. A teraz jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Zjadłam szybko obiad i wyszłam z Nagą na spacer po mieście, zobaczyć, co się dzieje i takie tam. W mieście było dziwnie spokojnie. Poszłam odwiedzić mojego druha, Bolina. Tylko, że nie wiedziałam, gdzie go szukać. Poszłam do Mako po adres. Idąc korytarzem do biura detektywów Miasta Republiki, spotkałam panią komendant, ładnie się przywitałam, porozmawiałam trochę o samopoczuciu Tenzina i odeszłam, gdyż obie miałyśmy ważne sprawy [znaczy ja, bo ona szła na 'siusiu']. Szybko odnalazłam Mako.
- Dzień dobry, panie detektywie. - Uśmiechnęłam się, on również.
- Dzień dobry, pani Avatar. - Śmialiśmy się bez końca, nie interesowało nas to, że przeszkadzaliśmy innym w pracy, robiliśmy to wszystko, jak za (nie)dawnych czasów.
- Co tam? Nie spotkałaś czasem jakiegoś zbója po drodze?
- Niestety nie spotkałam takowego, ale dam znać. - Znów zaczęliśmy się śmiać, ja się aż rozpłakałam, a jemu brakło tchu. Oczywiście, ludzie siedzący w tym pomieszczeniu nie pracowali, tak się nie dało, tylko się na nas patrzyli, jak na parę idiotów. - To może wyjdziemy na zewnątrz?
- Taak! - Zawyli ludzie, świry, tak drzeć się, i to jeszcze gdy inni pracują. No co to ma być za zachowanie. Wyszliśmy, chichocząc pod nosem. Tylko przez chwilę rozmawialiśmy, a ludzie już nas nienawidzili. Słodkie.
- A więc. W jakim celu przyszłaś? No wiesz, nie chcę być chamski, po prostu się pytam.
- Ej, bo się obrażę. - Znów roześmialiśmy się, brzuch mnie już bolał. - Po co ja tu przyszłam? Hmm... A no tak! Przyszłam zapytać się o adres Bolina, tak dawno go nie widziałam, stęskniłam się za nim
- Naprawdę nie masz jeszcze naszego adresu? Boże, przepraszam. Na śmierć zapomniałem ci go dać. A cały czas noszę przy sobie tę karteczkę z nim. Wybierasz się do niego teraz?
- Jak jest w domu. Bo jest, tak? - Kiwnął głową, że jest i wręczył mi tę karteczkę.
Mako! Ile można mieć przerw w ciągu dnia? Zdaje mi się, że miałeś już ze trzy! Wracaj do roboty! - To Lin. Chyba coś ważnego dzieje się, nigdy nie była tak spięta. Krzyczała z okna. Było to całkiem zabawne.
- Dobrze, już zaraz będę. - Wyciągnął małe pudełeczko z kieszeni. - Korro, pomyślałem sobie, że może weźmiesz go. - Wyciągnął rękę. - To pierścionek mojej babci.
- Nie wezmę go, to tobie babcia dała go. Poza tym i tak nie noszę biżuterii, wiesz to dobrze. Pa pa. - Ucałowałam go w policzek, nie mogłam się powstrzymać. No co?
- Hej! - Ledwo usłyszałam, gdyż byłam już w drodze. Bo mieszkał, jeśli wierzyć kartce, na pierwszym piętrze naprzeciwko mojej ulubionej knajpki. Miałam dostać się tam wejściem z tyłu. Dobrze. Naga została na podwórku, nie zmieściłaby się w drzwiach. Otworzyłam pierwsze drzwi, skrzypiały tak bardzo. Wbiegłam po schodach na piętro, było to mieszkanie po lewej. Zapukałam do drzwi. Otworzył nie kto inny, tylko Bolin. Zmienił się. Nabrał męskich kształtów, zmienił fryzurę, schudł. Wow, był teraz niezłym ciachem.
- Hejka Bo! - Przytuliłam go, z czego był bardzo zadowolony.
- Cześć Korra! Co ta późno? Wiesz, ile na ciebie czekałem? -Zrobił smutną minę, po czym rozpromienił się.
- Mako nie dał mi adresu, a na arenę już nie chodzę.
- Zdążyłem zauważyć, ale teraz nawet ja na nią nie chodzę Siadaj. Herbatkę? - Ich mieszkanie było takie przytulne. Małe, ale przytulne.
- Pewnie. - poszłam z nim do kuchni, gadaliśmy jeszcze trochę o życiu. Czajnik zagwizdał, zalałam herbatę. Wróciliśmy do salonu. Włączył radio, leciały jakieś wolne, romantyczne piosenki [zbieg wydarzeń]. Zaczął się mnie pytać o życie. Rozmawialiśmy naprawdę długo. Sama nie wierzyłam, że tyle potrafię, zbliżała się osiemnasta, czas wracać do świątyni. Nieee.
- Bo, muszę już lecieć, Tenzin będzie się zamartwiać. Może wpadnę na chwilę jutro? - Wydawał się smutny moim odjazdem.
- No pewnie, wpadaj kiedy zechcesz. W domu jestem prawie cały czas. Nudzę się. - Uśmiechnęłam się.
- To może ty wpadaj również do mnie? Naga nie będzie chciała całymi dniami leżeć na ulicy. - Wstałam i chciałam sięgnąć za klamkę, ale Bolin złapał moją dłoń, chwycił ją i pocałował mnie. To było tak cudowne, że ciarki przeszły mnie natychmiastowo, a mózg chciał więcej. Niestety czas. Wtem w radio zabrzmiał głos.
- Avatar Korro. Witaj, cieszę się, jeśli słuchasz mnie teraz. Mam do ciebie ważną sprawę. A raczej Beifong. Jesteśmy pod wodą. Lin będzie żyła, dopóki nam się nie odechce wyjść z wody. To nie będzie trwało długo. Pospiesz się. Cel wyjaśnimy ci niebawem. - Nogi się pode mną ugięły. Wybiegłam z Bolinem. Nie bardzo wiedziałam, gdzie są. Wiem, że w wodzie. A czasu mam mało. Wsiadłam z nim na Nagę i pojechaliśmy do najbliższego portu. Weszłam pod wodę, mając nadzieję, że znajdę ją żywą.
_________________________________________
Obudziłam się w nocy wystraszona. Znów ten koszmar. Najgorsze było w nim to, że był strasznie realistyczny. Mianowicie śnił mi się pogrzeb. Nie wiem czyj dokładnie, ale był to ktoś z policji. Przy nagrobku stałam z Tenzinem, godzinami spędzaliśmy tam czas, nie zwracając uwagi na resztę świata. Zdałam sobie sprawę, że był to ktoś ważny. Gdyby to był Mako, zrezygnowałabym z całego mojego życia. To byłoby okropne kochać kogoś, kogo tak naprawdę nie ma. Znam takiego kogoś. Snape. Wyrazy uznania, nie mogłabym tak. Ja go dalej kocham, dlatego nie mogę przestać martwić się, tęsknić, śnić o nim. Była trzecia. Co prawda, zaczynało rozjaśniać się, ale chciałam spać. Zasnęłam ponownie, mając nadzieję, że choć raz się wyśpię. Przyszły dzieciaki, słyszałam ich stłumione głosy akurat wtedy, kiedy całowałam się we śnie z Irohem II, to było niesamowite przeżycie, ale w końcu uległam i zbudziłam się mając na twarzy cielsko Meelo. Fuu, chociaż znając jego umiejętności, powinno mi to niczego nie obrzydzać.
- Korra? Dobrze się czujesz? Jeszcze nigdy nie spałaś tak długo. Coś ci się śniło? Jak tak, to co? O której poszłaś spać? - Wrodzona ciekawość Ikki, szczególnie z rana, gdy obudziła mnie przy czymś tak przyjemnym, tak mnie wkurzała, ale to jeszcze dziecko. Kiedyś będzie inna.
- Ja. Tak. No to co? Też mi się coś należy. Tak, spadaj, nie powiem ci. O tej samej godzinie, co i wy. Czy ktoś wam pozwolił wchodzić do mojego pokoju?
- No pewnie, że tak. Tenzin chciał sprawdzić, czemu nie przyszłaś na śniadanie.
- To w takim razie, która jest godzina? - Czyżbym serio tak długo spała?
- Za chwilę piętnasta, no już. Ubieraj się. Obiad niedługo. Czy może zamierzasz dalej spać? - W sumie to jedyne dobre wyjście z tej sytuacji. Ale jestem Avatarem, nie mogę się obijać, kiedy w Mieście panuje nieład.
- Będę za pięć minut. Możecie sobie iść. - Wyszły, drzwi oczywiście NIE zamknęły, więc musiałam wstać i sama to zrobić. Wzięłam naprawdę szybką kąpiel, ubrałam się w mój codzienny strój i zeszłam do jadalni, by sprawdzić stan obiadu. Pema bardzo dobrze gotowała, czasem pomogłam jej coś. Żyłyśmy ze sobą w idealnej harmonii. To ona mi podpowiedziała, jak 'podrywać'. Dzięki niej miałam chłopaka. Miałam. Odbijałyśmy go z Asami sobie nawzajem. A teraz jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Zjadłam szybko obiad i wyszłam z Nagą na spacer po mieście, zobaczyć, co się dzieje i takie tam. W mieście było dziwnie spokojnie. Poszłam odwiedzić mojego druha, Bolina. Tylko, że nie wiedziałam, gdzie go szukać. Poszłam do Mako po adres. Idąc korytarzem do biura detektywów Miasta Republiki, spotkałam panią komendant, ładnie się przywitałam, porozmawiałam trochę o samopoczuciu Tenzina i odeszłam, gdyż obie miałyśmy ważne sprawy [znaczy ja, bo ona szła na 'siusiu']. Szybko odnalazłam Mako.
- Dzień dobry, panie detektywie. - Uśmiechnęłam się, on również.
- Dzień dobry, pani Avatar. - Śmialiśmy się bez końca, nie interesowało nas to, że przeszkadzaliśmy innym w pracy, robiliśmy to wszystko, jak za (nie)dawnych czasów.
- Co tam? Nie spotkałaś czasem jakiegoś zbója po drodze?
- Niestety nie spotkałam takowego, ale dam znać. - Znów zaczęliśmy się śmiać, ja się aż rozpłakałam, a jemu brakło tchu. Oczywiście, ludzie siedzący w tym pomieszczeniu nie pracowali, tak się nie dało, tylko się na nas patrzyli, jak na parę idiotów. - To może wyjdziemy na zewnątrz?
- Taak! - Zawyli ludzie, świry, tak drzeć się, i to jeszcze gdy inni pracują. No co to ma być za zachowanie. Wyszliśmy, chichocząc pod nosem. Tylko przez chwilę rozmawialiśmy, a ludzie już nas nienawidzili. Słodkie.
- A więc. W jakim celu przyszłaś? No wiesz, nie chcę być chamski, po prostu się pytam.
- Ej, bo się obrażę. - Znów roześmialiśmy się, brzuch mnie już bolał. - Po co ja tu przyszłam? Hmm... A no tak! Przyszłam zapytać się o adres Bolina, tak dawno go nie widziałam, stęskniłam się za nim
- Naprawdę nie masz jeszcze naszego adresu? Boże, przepraszam. Na śmierć zapomniałem ci go dać. A cały czas noszę przy sobie tę karteczkę z nim. Wybierasz się do niego teraz?
- Jak jest w domu. Bo jest, tak? - Kiwnął głową, że jest i wręczył mi tę karteczkę.
Mako! Ile można mieć przerw w ciągu dnia? Zdaje mi się, że miałeś już ze trzy! Wracaj do roboty! - To Lin. Chyba coś ważnego dzieje się, nigdy nie była tak spięta. Krzyczała z okna. Było to całkiem zabawne.
- Dobrze, już zaraz będę. - Wyciągnął małe pudełeczko z kieszeni. - Korro, pomyślałem sobie, że może weźmiesz go. - Wyciągnął rękę. - To pierścionek mojej babci.
- Nie wezmę go, to tobie babcia dała go. Poza tym i tak nie noszę biżuterii, wiesz to dobrze. Pa pa. - Ucałowałam go w policzek, nie mogłam się powstrzymać. No co?
- Hej! - Ledwo usłyszałam, gdyż byłam już w drodze. Bo mieszkał, jeśli wierzyć kartce, na pierwszym piętrze naprzeciwko mojej ulubionej knajpki. Miałam dostać się tam wejściem z tyłu. Dobrze. Naga została na podwórku, nie zmieściłaby się w drzwiach. Otworzyłam pierwsze drzwi, skrzypiały tak bardzo. Wbiegłam po schodach na piętro, było to mieszkanie po lewej. Zapukałam do drzwi. Otworzył nie kto inny, tylko Bolin. Zmienił się. Nabrał męskich kształtów, zmienił fryzurę, schudł. Wow, był teraz niezłym ciachem.
- Hejka Bo! - Przytuliłam go, z czego był bardzo zadowolony.
- Cześć Korra! Co ta późno? Wiesz, ile na ciebie czekałem? -Zrobił smutną minę, po czym rozpromienił się.
- Mako nie dał mi adresu, a na arenę już nie chodzę.
- Zdążyłem zauważyć, ale teraz nawet ja na nią nie chodzę Siadaj. Herbatkę? - Ich mieszkanie było takie przytulne. Małe, ale przytulne.
- Pewnie. - poszłam z nim do kuchni, gadaliśmy jeszcze trochę o życiu. Czajnik zagwizdał, zalałam herbatę. Wróciliśmy do salonu. Włączył radio, leciały jakieś wolne, romantyczne piosenki [zbieg wydarzeń]. Zaczął się mnie pytać o życie. Rozmawialiśmy naprawdę długo. Sama nie wierzyłam, że tyle potrafię, zbliżała się osiemnasta, czas wracać do świątyni. Nieee.
- Bo, muszę już lecieć, Tenzin będzie się zamartwiać. Może wpadnę na chwilę jutro? - Wydawał się smutny moim odjazdem.
- No pewnie, wpadaj kiedy zechcesz. W domu jestem prawie cały czas. Nudzę się. - Uśmiechnęłam się.
- To może ty wpadaj również do mnie? Naga nie będzie chciała całymi dniami leżeć na ulicy. - Wstałam i chciałam sięgnąć za klamkę, ale Bolin złapał moją dłoń, chwycił ją i pocałował mnie. To było tak cudowne, że ciarki przeszły mnie natychmiastowo, a mózg chciał więcej. Niestety czas. Wtem w radio zabrzmiał głos.
- Avatar Korro. Witaj, cieszę się, jeśli słuchasz mnie teraz. Mam do ciebie ważną sprawę. A raczej Beifong. Jesteśmy pod wodą. Lin będzie żyła, dopóki nam się nie odechce wyjść z wody. To nie będzie trwało długo. Pospiesz się. Cel wyjaśnimy ci niebawem. - Nogi się pode mną ugięły. Wybiegłam z Bolinem. Nie bardzo wiedziałam, gdzie są. Wiem, że w wodzie. A czasu mam mało. Wsiadłam z nim na Nagę i pojechaliśmy do najbliższego portu. Weszłam pod wodę, mając nadzieję, że znajdę ją żywą.
czwartek, 10 grudnia 2015
Zbrodnia i Korra część pierwsza
Hej. Znów fanfiction nie związany z HP, znów z tym nudnym serialem 'Legenda Korry', no ale cóż, taki mam fetysz. Jak to u mnie, pojawi się wątek miłosny, tym razem Kolin < [nie mogłam znaleźć potencjalnej nazwy, więc wymyśliłam, Borra nie pasuje mi].
__________________________________________
Moje avatarskie sprawy mnie dobijają. Niedawno Amon, potem mój wuj, a teraz oni, gang Naoki*. Świetnie. W dodatku dopiero się rozkręcają, byli najpierw kieszonkowcami, potem okradli sklep, a teraz zrobili napad na bank. A w dodatku policja nieudolnie ich szuka. Koszmar. Niedługo zrobią coś gorszego. Naprawdę. Wtem, w moim skromnym pokoju w świątyni powietrza, zadzwonił telefon.
- Halo? - Jego głos był naprawdę roztrzęsiony. Przestraszyłam się natychmiastowo.
- Tenzin? Co się stało? Czemu jesteś roztrzęsiony? - Ze strachu omal nie krzyczałam.
- Przyjedź natychmiast pod ratusz. Wyjaśnię. - Nogi się pode mną uginały, lecz biegłam po Nagę. Przez te kilka minut drogi zastanawiałam się, co jest przyczyną tego 'wezwania'.Będąc na miejscu, zauważyłam resztki ratusza, ocalałą na szczęście policję i przestraszonych radnych. Wszystkich, poza Tenzinem.
- Gdzie jest Tenzin? Czemu go tu nie ma? - Rozglądałam się po okolicy w poszukiwaniu go.
- Nie ma go. Naoki go uprowadził. - Coooooo?
- To czemu nie wysłaliście po niego patrolu policji? Naga, chodź! - Pojechałam, tropiłam ich. Zawiadomiłam Bolina i pana detektywa, Mako. No gdzie on jest? Lin już go szukała. Naga wywąchała jakieś 'ślady' prowadzące do starej kryjówki Równościowców. Ale po co im ona? Przecież łatwo ich zdemaskować.
- Witaj Korro. - Odwróciłam się, stał za mną nie kto inny jak Naoki.
- Czego chcesz ode mnie? I gdzie jest Tenzin?! - Przygotowywałam się do ataku. Łatwo można ich pokonać, jest ich tylko siedmiu, nieuzbrojonych w żadne maszyny śmierci.
- Ach, a ty jak zwykle w sprawach dyplomatycznych. Tenzin? On spokojnie gnije sobie w klatce.
- Co on wam zrobił? Jak śmiecie porywać najważniejszego radnego?! Sąd nie będzie was ułaskawiał. Nie pozwolę.
- Nie przedstawię ci żadnych retrospekcji, po prostu chcemy wyeliminować najsilniejsze ogniwa w Mieście Republiki. - Zaśmiał się, tak strasznie. I wtedy zaatakowałam. Używałam wszystkich żywiołów. Atakowali pojedynczo. Chyba byli świeżo upieczeni. Myliłam się, gdy wyeliminowałam z gry trzech pierwszych zaatakowali razem. Lód przeciął i skórę na ramieniu i udzie, dostałam 'kawałkiem' ziemi w głowę tak mocno, że od razu padłam. Chcieli wsadzić mnie do swojego wozu, gdy miałam na tyle siły, by wejść w stan Avatara i pokonać ich. Zdobyłam sobie cenne pięć minut na uratowanie Tenzina i ucieczkę. Serce mi biło za szybko, a rany piekły niemiłosiernie, ale nie poddałam się i szybko 'wrzuciłam' Tenzina na Nagę i już biegliśmy. Nie chciało im się, najwidoczniej, pofatygować, żeby mnie gonić, więc droga przebiegła spokojnie. Zabrałam go do świątyni, gdzie Pema, dzieci i opiekunki się nim zajęły. Potem napisałam raport i zaniosłam go do Lin.
- Ale jak to było ich tylko siedmiu? - Detektyw zbierał każdą informację na ich temat, wiedział, że jest ich sporo, ale najważniejszych jest tylko siedmiu.
- Hmm, znów jacyś buntownicy. Ciekawe, jakie są powody ich wyżywania się na władzy miasta? - Lin chodziła w kółko po pokoju.
- Nie mam pojęcia. Nie chcieli mi nic powiedzieć. Ale ten cały Naoki jest bardzo silny.
- Za bardzo... Więc mówisz, że ukrywali się w starym bunkrze Równościowców. A może Amon miał syna? Może mści się za tatę. - Lin ma zawsze trafne teorie, ale nie sądzę, żeby ta była trafna. Naoki mógł w każdej chwili użyć na mnie magii krwi, czego nie zrobił.
- Nic nam nie wiadomo. Jego życiorys jest nam znany, odkąd zasłynął jako Amon. Jest to prawdopodobne, ale dlaczego tak późno. Minęło już trochę czasu od kiedy Tarrlok zabił Noataka.
- Może uczył się w tym czasie. Doszkalał, by w odpowiednim momencie zaatakować. - Czemu jeszcze nie podałam swojej teorii na jego temat? Nie wiem, ale sądzę, że jest trafniejsza od tych.
- Korro, wiesz już co z Tenzinem? - Nie ma to jak martwić się o swojego byłego.
- Tak, czuje się już lepiej. Katara się nim zajęła. - Mam nadzieję, że odpoczywa, a nie pracuje.
- W takim razie jest już zdrowy.
- Tak.
Wyszłam z Mako porozmawiać, jak dawniej, zostawiając komendant z jej innymi detektywami.
- A ty jak się czujesz? Słyszałem, że nieźle oberwałaś podczas walki. - Odwinęłam bandaże i pokazałam mu niezagojone rany.
- Bywało lepiej. Nie boli mnie, lekarz dał mi jakieś leki przeciwbólowe i jestem z nich w stu procentach zadowolona. A co u was? Jak się trzyma Bo?
- Nadal gra w Ognistych Fretkach, zamiast zająć się czymś sensownym.
- On jeszcze nie rozumie, wybacz mu to. - Uśmiechnęłam się i poklepałam go po plecach.
- Faktycznie, wiesz może, co się dzieje z Asami? Tyle czasu jej nie widziałem. Żadnego listu mi nie wysłała. Martwię się.
- Do mnie też się nie odzywała. - Skłamałam. Napisała mi kiedyś, uzasadniając, że nie pisze do chłopaków, bo nie ma siły [babskie sprawy] i napisała mi, żebym im nic nie mówiła, bo inaczej obrażą się.
- Ehh. No cóż. Teraz trzeba wracać do pracy. Pa, Korro. - Przytulił mnie na do widzenia i każdy poszedł w swoją stronę: ja do świątyni zaopiekować się Tenzinem, a on na komendę, do pracy. Czasami żal mi go. Tak szybko musiał stać się dorosły, żeby móc pozostać z bratem. Wzięłam od lekarza jeszcze te leki, co mi je podał, gdyby zaszła potrzeba ponownego zażycia, lub dania ich Tenzinowi. Potem byłam już w pokoju. Szybciej położyłam się spać, to był straszny dzień. A jutro może być jeszcze gorszy.
*Naoki - postać stworzona na potrzeby opowiadania
__________________________________________
Moje avatarskie sprawy mnie dobijają. Niedawno Amon, potem mój wuj, a teraz oni, gang Naoki*. Świetnie. W dodatku dopiero się rozkręcają, byli najpierw kieszonkowcami, potem okradli sklep, a teraz zrobili napad na bank. A w dodatku policja nieudolnie ich szuka. Koszmar. Niedługo zrobią coś gorszego. Naprawdę. Wtem, w moim skromnym pokoju w świątyni powietrza, zadzwonił telefon.
- Halo? - Jego głos był naprawdę roztrzęsiony. Przestraszyłam się natychmiastowo.
- Tenzin? Co się stało? Czemu jesteś roztrzęsiony? - Ze strachu omal nie krzyczałam.
- Przyjedź natychmiast pod ratusz. Wyjaśnię. - Nogi się pode mną uginały, lecz biegłam po Nagę. Przez te kilka minut drogi zastanawiałam się, co jest przyczyną tego 'wezwania'.Będąc na miejscu, zauważyłam resztki ratusza, ocalałą na szczęście policję i przestraszonych radnych. Wszystkich, poza Tenzinem.
- Gdzie jest Tenzin? Czemu go tu nie ma? - Rozglądałam się po okolicy w poszukiwaniu go.
- Nie ma go. Naoki go uprowadził. - Coooooo?
- To czemu nie wysłaliście po niego patrolu policji? Naga, chodź! - Pojechałam, tropiłam ich. Zawiadomiłam Bolina i pana detektywa, Mako. No gdzie on jest? Lin już go szukała. Naga wywąchała jakieś 'ślady' prowadzące do starej kryjówki Równościowców. Ale po co im ona? Przecież łatwo ich zdemaskować.
- Witaj Korro. - Odwróciłam się, stał za mną nie kto inny jak Naoki.
- Czego chcesz ode mnie? I gdzie jest Tenzin?! - Przygotowywałam się do ataku. Łatwo można ich pokonać, jest ich tylko siedmiu, nieuzbrojonych w żadne maszyny śmierci.
- Ach, a ty jak zwykle w sprawach dyplomatycznych. Tenzin? On spokojnie gnije sobie w klatce.
- Co on wam zrobił? Jak śmiecie porywać najważniejszego radnego?! Sąd nie będzie was ułaskawiał. Nie pozwolę.
- Nie przedstawię ci żadnych retrospekcji, po prostu chcemy wyeliminować najsilniejsze ogniwa w Mieście Republiki. - Zaśmiał się, tak strasznie. I wtedy zaatakowałam. Używałam wszystkich żywiołów. Atakowali pojedynczo. Chyba byli świeżo upieczeni. Myliłam się, gdy wyeliminowałam z gry trzech pierwszych zaatakowali razem. Lód przeciął i skórę na ramieniu i udzie, dostałam 'kawałkiem' ziemi w głowę tak mocno, że od razu padłam. Chcieli wsadzić mnie do swojego wozu, gdy miałam na tyle siły, by wejść w stan Avatara i pokonać ich. Zdobyłam sobie cenne pięć minut na uratowanie Tenzina i ucieczkę. Serce mi biło za szybko, a rany piekły niemiłosiernie, ale nie poddałam się i szybko 'wrzuciłam' Tenzina na Nagę i już biegliśmy. Nie chciało im się, najwidoczniej, pofatygować, żeby mnie gonić, więc droga przebiegła spokojnie. Zabrałam go do świątyni, gdzie Pema, dzieci i opiekunki się nim zajęły. Potem napisałam raport i zaniosłam go do Lin.
- Ale jak to było ich tylko siedmiu? - Detektyw zbierał każdą informację na ich temat, wiedział, że jest ich sporo, ale najważniejszych jest tylko siedmiu.
- Hmm, znów jacyś buntownicy. Ciekawe, jakie są powody ich wyżywania się na władzy miasta? - Lin chodziła w kółko po pokoju.
- Nie mam pojęcia. Nie chcieli mi nic powiedzieć. Ale ten cały Naoki jest bardzo silny.
- Za bardzo... Więc mówisz, że ukrywali się w starym bunkrze Równościowców. A może Amon miał syna? Może mści się za tatę. - Lin ma zawsze trafne teorie, ale nie sądzę, żeby ta była trafna. Naoki mógł w każdej chwili użyć na mnie magii krwi, czego nie zrobił.
- Nic nam nie wiadomo. Jego życiorys jest nam znany, odkąd zasłynął jako Amon. Jest to prawdopodobne, ale dlaczego tak późno. Minęło już trochę czasu od kiedy Tarrlok zabił Noataka.
- Może uczył się w tym czasie. Doszkalał, by w odpowiednim momencie zaatakować. - Czemu jeszcze nie podałam swojej teorii na jego temat? Nie wiem, ale sądzę, że jest trafniejsza od tych.
- Korro, wiesz już co z Tenzinem? - Nie ma to jak martwić się o swojego byłego.
- Tak, czuje się już lepiej. Katara się nim zajęła. - Mam nadzieję, że odpoczywa, a nie pracuje.
- W takim razie jest już zdrowy.
- Tak.
Wyszłam z Mako porozmawiać, jak dawniej, zostawiając komendant z jej innymi detektywami.
- A ty jak się czujesz? Słyszałem, że nieźle oberwałaś podczas walki. - Odwinęłam bandaże i pokazałam mu niezagojone rany.
- Bywało lepiej. Nie boli mnie, lekarz dał mi jakieś leki przeciwbólowe i jestem z nich w stu procentach zadowolona. A co u was? Jak się trzyma Bo?
- Nadal gra w Ognistych Fretkach, zamiast zająć się czymś sensownym.
- On jeszcze nie rozumie, wybacz mu to. - Uśmiechnęłam się i poklepałam go po plecach.
- Faktycznie, wiesz może, co się dzieje z Asami? Tyle czasu jej nie widziałem. Żadnego listu mi nie wysłała. Martwię się.
- Do mnie też się nie odzywała. - Skłamałam. Napisała mi kiedyś, uzasadniając, że nie pisze do chłopaków, bo nie ma siły [babskie sprawy] i napisała mi, żebym im nic nie mówiła, bo inaczej obrażą się.
- Ehh. No cóż. Teraz trzeba wracać do pracy. Pa, Korro. - Przytulił mnie na do widzenia i każdy poszedł w swoją stronę: ja do świątyni zaopiekować się Tenzinem, a on na komendę, do pracy. Czasami żal mi go. Tak szybko musiał stać się dorosły, żeby móc pozostać z bratem. Wzięłam od lekarza jeszcze te leki, co mi je podał, gdyby zaszła potrzeba ponownego zażycia, lub dania ich Tenzinowi. Potem byłam już w pokoju. Szybciej położyłam się spać, to był straszny dzień. A jutro może być jeszcze gorszy.
*Naoki - postać stworzona na potrzeby opowiadania
#M Makorra
Od dziś przy krótkich opowiadaniach nie będę pisać: 'miniaturka' tylko samo 'm'. Dziś parring z innego, mojego ulubionego serialu. Zapraszam na Makorrę! (Dla tych, co nie wiedzą, serial pt.: 'Legenda Korry'.
________________________________________
Wow. Miasto Republiki jest takie piękne. W końcu uciekłam z tej dziury by uczyć się magii powietrza. A najlepsze jest to, że prawie od razu wpisałam się w karty miasta [poza tym, że jestem Avatarem] jako mag wody w Ognistych Fretkach. No, może gdyby nie to, że grała w nich para młodych chłopaków. Bolin i Mako. Oboje byli przystojni. Nocami wzdychałam do nich, a tak właściwe to tylko do jednego z nich. Bolin jest młodszy. A poza tym ta wrodzona skrytość Mako imponowała mi. Ćwicząc, obserwowałam jego ruchy. Zawsze był taki piękny. Tylko Bolin wszystko psuje. Widzę, że mu się podobam, każdy to widzi. Ale nic do niego nie czuję. To mój przyjaciel i wiem, że jak dowie się prawdy, to go zaboli, jest dość delikatny.
- O! Avatar Korra! Jak ci mija dzień? - Tarrlock wydaje się być ciekawy tego, jak idzie mi nauka.
- Dzień dobry. Nawet dobrze, a panu? Czy uporał się już pan z tymi zbirami? - Jak na razie podoba mi się bycie Avatarem, co prawda cały czas okrywam, jakim chamem będzie Amon.
- Spokojnie, szef policji, Lin, zajęła się tym. Masz czas na zawody. - Uśmiechnął się szeroko. Nie odwzajemniłam go i natychmiast pojechałam na trening. Był ciepły, wiosenny ranek. Czekali na mnie na sali.
- Hej, Korra! - Bolin przybiegł i przytulił mnie, a Mako? Hmm, ignorant jak zawsze. W sumie to nie wiem, co w nim widzę.
- Hej Bolin, hej Mako! - krzyknęłam, głos rozniósł się po sali, i korytarzu.
- No Korra, w końcu przybyłaś. Martwiłem się, że nie przyjdziesz.
- No co ty? Ja miałabym nie przyjść na trening? No chyba żartujesz. - Uśmiechnęłam się.
- Dobra, spokojnie, bo jeszcze któremuś z was pęknie żyłka. To nie czas na takie rozmowy. Niedługo eliminacje, musimy być jak najsilniejsi. Co nie? No Mako, hmm?
- No dobrze, ale tylko ze względu na ciebie, zluzujmy i grajmy, bawmy się czy jakoś tak. - Zaśmiał się, a w końcu każdy leżał albo płakał ze śmiechu. Powód? Hmm, raczej go nie było. Trening, to była chyba jedyna okazja na spędzanie czasu z nim. Czy on nie zdawał sobie sprawy z tego, że coś do niego czuję?
[...]
- Cześć słonko. - Jego głos był prześliczny, aczkolwiek coś mi się tu nie podobało.
- No hej skarbie. To jak? Zakładacie te nowe wdzianka od mojego taty? Popatrz, jakie są śliczne. - Wyciągnęła z torby trzy koszule, jakie mieliśmy założyć na ochraniacze. To mi się nie podobało, znaczy nie te głupie ubrania, tylko ona. Asami. Aktualnie wróg numer jeden. I ten jej piskliwy, podobno słodki głosik... Tak mnie wkurzała, i jeszcze migdalili się, gdy byłam w pomieszczeniu. Byłam zazdrosna. Piekielnie. Wyszłam z hukiem, a za mną wyszedł Bolin.
- Widzę, że ty też nie bardzo znosisz te 'widoki'? Opanuj się, przecież dziś początek mistrzostw, założymy te głupie ciuchy, zagramy doskonale, jak zwykle i będzie po sprawie. - Puścił do mnie, trochę nieudane, perskie oko.
- Masz rację. Do gry mamy jeszcze trzy godziny. Może pójdziemy do jakiejś knajpy? Najlepiej z jedzeniem według przepisów plemienia wody? - Wykrzywiłam usta w nieudanym, jednak zadowalającym go uśmieszku.
- Też je lubisz? No w końcu ktoś taki mi się trafił! Pewnie, mam taką swoją ulubioną knajpkę.
- To chodź, nie ma na co czekać. - Znów się uśmiechnęłam. To będzie moja nowa praca - rozdawanie uśmiechów. Pojechaliśmy Nagą do tego baru, Bolin zamówił jedzonko. Cieszyłam się, spędzając z nim czas, nie musiałam udawać przed nim typowej dziewczyny, styl jedzenia, bekanie i takie tam. Nareszcie mogłam być sobą. Mieliśmy jeszcze tak dużo czasu do mistrzostw, wybraliśmy się na spacer: nad rzekę, na wyspę Aanga. I nawet dał mi bukiet kolorowych kwiatów. Zmieniłam do niego nastawienie. Jest miły i romantyczny. Ale Mako jednak dalej nad nim górował, i nawet nie wiem czemu. Przecież to Bolinowi zawdzięczam bycie w drużynie. Zupełnie nie wiem, co ja robię. Czy jestem tak chamska i startuję do dwóch naraz? Popatrzyliśmy z punktu widokowego na miasto. Było takie piękne. Zbliżył się do mnie.
- Cudownie, prawda? - Nie dał mi odpowiedzieć, bo pocałował mnie, tak, jak nikt inny. To był mój pierwszy pocałunek. Wkrótce byliśmy w drodze na stadion. Huczało w nim, do meczu pół godziny, a miejc wolnych brak.
- Siema Bo. I Korra. - Mako, przebrany, siedział z Asami.
- Hej. - Powiedziałam razem z Bolinem. Poszedł się przebrać, ja tak samo. Wróciliśmy. Zaczęliśmy się rozgrzewać, od tego meczu zależał awans do półfinału. Bolin wyszedł, a Asami poszła na trybuny do taty. Zostaliśmy tylko my. Sami. Z różnych czasopism dowiedziałam się, że warto być szczerym w tych sprawach.
- Mogę ci coś powiedzieć? Wiem, to dziwnie zabrzmiało. - Czułam, że się czerwienię.
- No jasne Korra, mów od razu, nie kryj się. Znamy się już na tyle dobrze, że chyba nie masz po co się rumienić. - Otóż wcale nie miał racji. Wcale a wcale.
- Ehm. No bo wiesz... Ja, ja... - No dalej ciamajdo, wyduś to z siebie. - Bo ja CIĘ KOCHAM.
- Wiesz Korra, nie sądzę, żebyśmy. Sama rozumiesz, jestem z Asami, to się nie uda. - Posmutniał, zupełnie tak jak ja. Nigdy nie czułam się gorzej. Wolałabym, gdyby Amon odebrałby mi magię, niż to. Teraz chcę zapaść się pod ziemię... Czułam, że mam szklane oczy.
- No jasne. To zapomnij o tym. Tego incydentu nie było. Okej? Niech to pozostanie między nami.
- Dobrze.
I w tym momencie usłyszałam głos komentatora. Mecz się zaczynał, nie, nie mecz, WALKA magów. Wygramy z Tygrysodylami. To nie będzie trudne. No, wychodzimy.
Gra była na wysokim poziomie. Z ringu wyszłam mokra [wpadłam do wody, i po prostu spociłam się trochę], podekscytowana wygraną i przygnębiona sytuacją sprzed walki. Przebrałam się jak najszybciej i wyszłam na taras z Nagą. Widok nocy neutralizował ból.
- Korra, wybacz mi. - Podszedł do mnie, zrobiłam się jeszcze bardziej smutna.
- Już powiedziałeś, co do mnie czujesz. Nie musisz przepraszać.
- Nie, nic nie powiedziałem. - Przysunął się do mnie i pocałował. I w tym momencie przyszedł Bolin. Złamałam mu serce. Poczułam te ukłucie. Zdałam sobie sprawę, że uszczęśliwiając innych, smucę siebie i na odwrót. Rozpłakał się i wbiegł do sali. Pobiegłam za nim, zostawiając Mako. Pogadałam z nim. Ma prawo się na mnie złościć, ale go udobruchałam. Strasznie było mi go żal. Jeszcze parę godzin temu to on mnie całował. W co ja się wkopałam??? W końcu mi przebaczył, nie wiem, jakim cudem, ale zrobił to. Tak samo, jak Mako. Początkowo też miał do mnie wąty.
Mój najskrytszy sen się spełnił. Chodzę z Mako. Asami czuje do mnie to samo, co ja kiedyś do niej. Nie przeszkadza mi to. Jestem szczęśliwa. Nie ma to jak spacer z ukochanym o zachodzie słońca.
________________________________________
Wow. Miasto Republiki jest takie piękne. W końcu uciekłam z tej dziury by uczyć się magii powietrza. A najlepsze jest to, że prawie od razu wpisałam się w karty miasta [poza tym, że jestem Avatarem] jako mag wody w Ognistych Fretkach. No, może gdyby nie to, że grała w nich para młodych chłopaków. Bolin i Mako. Oboje byli przystojni. Nocami wzdychałam do nich, a tak właściwe to tylko do jednego z nich. Bolin jest młodszy. A poza tym ta wrodzona skrytość Mako imponowała mi. Ćwicząc, obserwowałam jego ruchy. Zawsze był taki piękny. Tylko Bolin wszystko psuje. Widzę, że mu się podobam, każdy to widzi. Ale nic do niego nie czuję. To mój przyjaciel i wiem, że jak dowie się prawdy, to go zaboli, jest dość delikatny.
- O! Avatar Korra! Jak ci mija dzień? - Tarrlock wydaje się być ciekawy tego, jak idzie mi nauka.
- Dzień dobry. Nawet dobrze, a panu? Czy uporał się już pan z tymi zbirami? - Jak na razie podoba mi się bycie Avatarem, co prawda cały czas okrywam, jakim chamem będzie Amon.
- Spokojnie, szef policji, Lin, zajęła się tym. Masz czas na zawody. - Uśmiechnął się szeroko. Nie odwzajemniłam go i natychmiast pojechałam na trening. Był ciepły, wiosenny ranek. Czekali na mnie na sali.
- Hej, Korra! - Bolin przybiegł i przytulił mnie, a Mako? Hmm, ignorant jak zawsze. W sumie to nie wiem, co w nim widzę.
- Hej Bolin, hej Mako! - krzyknęłam, głos rozniósł się po sali, i korytarzu.
- No Korra, w końcu przybyłaś. Martwiłem się, że nie przyjdziesz.
- No co ty? Ja miałabym nie przyjść na trening? No chyba żartujesz. - Uśmiechnęłam się.
- Dobra, spokojnie, bo jeszcze któremuś z was pęknie żyłka. To nie czas na takie rozmowy. Niedługo eliminacje, musimy być jak najsilniejsi. Co nie? No Mako, hmm?
- No dobrze, ale tylko ze względu na ciebie, zluzujmy i grajmy, bawmy się czy jakoś tak. - Zaśmiał się, a w końcu każdy leżał albo płakał ze śmiechu. Powód? Hmm, raczej go nie było. Trening, to była chyba jedyna okazja na spędzanie czasu z nim. Czy on nie zdawał sobie sprawy z tego, że coś do niego czuję?
[...]
- Cześć słonko. - Jego głos był prześliczny, aczkolwiek coś mi się tu nie podobało.
- No hej skarbie. To jak? Zakładacie te nowe wdzianka od mojego taty? Popatrz, jakie są śliczne. - Wyciągnęła z torby trzy koszule, jakie mieliśmy założyć na ochraniacze. To mi się nie podobało, znaczy nie te głupie ubrania, tylko ona. Asami. Aktualnie wróg numer jeden. I ten jej piskliwy, podobno słodki głosik... Tak mnie wkurzała, i jeszcze migdalili się, gdy byłam w pomieszczeniu. Byłam zazdrosna. Piekielnie. Wyszłam z hukiem, a za mną wyszedł Bolin.
- Widzę, że ty też nie bardzo znosisz te 'widoki'? Opanuj się, przecież dziś początek mistrzostw, założymy te głupie ciuchy, zagramy doskonale, jak zwykle i będzie po sprawie. - Puścił do mnie, trochę nieudane, perskie oko.
- Masz rację. Do gry mamy jeszcze trzy godziny. Może pójdziemy do jakiejś knajpy? Najlepiej z jedzeniem według przepisów plemienia wody? - Wykrzywiłam usta w nieudanym, jednak zadowalającym go uśmieszku.
- Też je lubisz? No w końcu ktoś taki mi się trafił! Pewnie, mam taką swoją ulubioną knajpkę.
- To chodź, nie ma na co czekać. - Znów się uśmiechnęłam. To będzie moja nowa praca - rozdawanie uśmiechów. Pojechaliśmy Nagą do tego baru, Bolin zamówił jedzonko. Cieszyłam się, spędzając z nim czas, nie musiałam udawać przed nim typowej dziewczyny, styl jedzenia, bekanie i takie tam. Nareszcie mogłam być sobą. Mieliśmy jeszcze tak dużo czasu do mistrzostw, wybraliśmy się na spacer: nad rzekę, na wyspę Aanga. I nawet dał mi bukiet kolorowych kwiatów. Zmieniłam do niego nastawienie. Jest miły i romantyczny. Ale Mako jednak dalej nad nim górował, i nawet nie wiem czemu. Przecież to Bolinowi zawdzięczam bycie w drużynie. Zupełnie nie wiem, co ja robię. Czy jestem tak chamska i startuję do dwóch naraz? Popatrzyliśmy z punktu widokowego na miasto. Było takie piękne. Zbliżył się do mnie.
- Cudownie, prawda? - Nie dał mi odpowiedzieć, bo pocałował mnie, tak, jak nikt inny. To był mój pierwszy pocałunek. Wkrótce byliśmy w drodze na stadion. Huczało w nim, do meczu pół godziny, a miejc wolnych brak.
- Siema Bo. I Korra. - Mako, przebrany, siedział z Asami.
- Hej. - Powiedziałam razem z Bolinem. Poszedł się przebrać, ja tak samo. Wróciliśmy. Zaczęliśmy się rozgrzewać, od tego meczu zależał awans do półfinału. Bolin wyszedł, a Asami poszła na trybuny do taty. Zostaliśmy tylko my. Sami. Z różnych czasopism dowiedziałam się, że warto być szczerym w tych sprawach.
- Mogę ci coś powiedzieć? Wiem, to dziwnie zabrzmiało. - Czułam, że się czerwienię.
- No jasne Korra, mów od razu, nie kryj się. Znamy się już na tyle dobrze, że chyba nie masz po co się rumienić. - Otóż wcale nie miał racji. Wcale a wcale.
- Ehm. No bo wiesz... Ja, ja... - No dalej ciamajdo, wyduś to z siebie. - Bo ja CIĘ KOCHAM.
- Wiesz Korra, nie sądzę, żebyśmy. Sama rozumiesz, jestem z Asami, to się nie uda. - Posmutniał, zupełnie tak jak ja. Nigdy nie czułam się gorzej. Wolałabym, gdyby Amon odebrałby mi magię, niż to. Teraz chcę zapaść się pod ziemię... Czułam, że mam szklane oczy.
- No jasne. To zapomnij o tym. Tego incydentu nie było. Okej? Niech to pozostanie między nami.
- Dobrze.
I w tym momencie usłyszałam głos komentatora. Mecz się zaczynał, nie, nie mecz, WALKA magów. Wygramy z Tygrysodylami. To nie będzie trudne. No, wychodzimy.
Gra była na wysokim poziomie. Z ringu wyszłam mokra [wpadłam do wody, i po prostu spociłam się trochę], podekscytowana wygraną i przygnębiona sytuacją sprzed walki. Przebrałam się jak najszybciej i wyszłam na taras z Nagą. Widok nocy neutralizował ból.
- Korra, wybacz mi. - Podszedł do mnie, zrobiłam się jeszcze bardziej smutna.
- Już powiedziałeś, co do mnie czujesz. Nie musisz przepraszać.
- Nie, nic nie powiedziałem. - Przysunął się do mnie i pocałował. I w tym momencie przyszedł Bolin. Złamałam mu serce. Poczułam te ukłucie. Zdałam sobie sprawę, że uszczęśliwiając innych, smucę siebie i na odwrót. Rozpłakał się i wbiegł do sali. Pobiegłam za nim, zostawiając Mako. Pogadałam z nim. Ma prawo się na mnie złościć, ale go udobruchałam. Strasznie było mi go żal. Jeszcze parę godzin temu to on mnie całował. W co ja się wkopałam??? W końcu mi przebaczył, nie wiem, jakim cudem, ale zrobił to. Tak samo, jak Mako. Początkowo też miał do mnie wąty.
Mój najskrytszy sen się spełnił. Chodzę z Mako. Asami czuje do mnie to samo, co ja kiedyś do niej. Nie przeszkadza mi to. Jestem szczęśliwa. Nie ma to jak spacer z ukochanym o zachodzie słońca.
środa, 9 grudnia 2015
Miniaturka Fremione
Hejka naklejka, postanowiłam jeszcze trochę czasu poświęcić na następnego posta. Od koleżanki, która jest w temacie dostałam ocenę bardzo dobra ;d więc może i teraz się uda.
_______________________________________________
Wesele Fleur to kwintesencja tego roku. Choć jedno szczęśliwe zdarzenie. Czasy są naprawdę niespokojne. A na dodatek ten palant Ron cały czas ma do mnie jakieś pretensje, typu: 'Czemu się tak na niego patrzysz?!', 'Już mnie nie kochasz!'. Czy on serio myśli, że chce mi się stroić amory, kiedy Harry i cały świat jest zagrożony? Czy ten rudy osobnik w ogóle myśli? Ostatnio mam go dosyć. Co chwilę doprowadza mnie do szału, a rok szkolny jeszcze się nie zaczął.
- Hej Hermiona. To jak, z kim idziesz na wesele? - Harry, on stara się mnie pocieszyć, wie, że Ron stał się drażliwy.
- Chyba z Ronem. Choć mam go dość, to chyba się poświęcę, ten jeden wieczór. - Uśmiechnęłam się przez smutek.
- Czy to znaczy, że chcesz z nim zerwać? - te zdanie nie zdziwiło go, zdziwiło go te moje oczekiwanie.
- Nie mam wyjścia. Przysparza mnie o ból głowy. A z resztą wypatrzyłam już sobie kogoś. - wykrzywił twarz w dziwnym grymasie.
- A mogę chociaż wiedzieć, co to za szczęściarz? Czy raczej średnio? - zaśmiał się, po czym wziął za rękę i wyszliśmy z chatki oglądać, jak rozstawiają namiot weselny. Ładny widok. Pytania pozostawiam bez odpowiedzi, sądząc, że Wybraniec z braku odpowiedzi wyciągnie odpowiedź. Tak. Dzięki ci mózgu za tak skomplikowany tok myślenia nadający się do pracy w Ministerstwie Magii. Ron przyszedł. Miał obitą twarz po bliższym spotkaniu z jakimś chłopakiem, który rozmawiał ze mną. Był wściekły za te rozmowę, pobitą twarz i to, że Harry dalej trzymał moją dłoń.
- Co tu się dzieje? Co to w ogóle ma być? To ja musze cierpieć, bo mnie jakiś facet prawie zabił, a wy tu sobie...?! - miałam się "miło" odezwać, ale nie, bo to jeszcze mój chłopak, mam go dość, ale to mój chłopak.
- Ron, wyluzuj. Ja Hermę tylko tu przeprowadziłem. - zaczął się tłumaczyć. Może to właśnie moja szansa? Może mam to uczynić teraz? Na trzy godziny przed weselem? Tak, bo dłużej nie dam rady.
- Harry, zostawisz nas samych? - kiwnął głową i poszedł do domu, do Ginny.
- I co? I będziesz mi się teraz tłumaczyć z tego? - zachowałam naturalny wyraz twarzy, lecz Ron gotował się z wściekłości.
- Nie. Wręcz przeciwnie. Nie będę ci się z niczego spowiadać. Zrywam z tobą. - miałam już odejść i zostawić go, ale złapał mnie za nadgarstek i wrzasnął na cały głos:
- Nie masz prawa!
- Ależ oczywiście, że mam. Popatrz na siebie, na to, jak się zachowujesz. Człowieku, lecz się. - Dalej zachowywałam ten sam wyraz twarzy i odwróciłam się na pięcie. Odeszłam. Stał tam sam, załamany. Dokładnie tak, jak ja codziennie. Dobrze mu tak. Teraz pozostało mi tylko uporanie się z tym indywiduum. Tylko rok. Nic więcej. Poszłam do domu i dałam znak dla Harry'ego, żeby poszedł pogadać, tak jakoś po męsku, powinien go zrozumieć. No właśnie. Powinien.
- Hej, Miona. Słyszałem Rona. Niezłe przedstawienie ci urządził. Przykro mi za niego. - Przytulił mnie.
- Niepotrzebnie. To było nieuniknione. Każdy się tego spodziewał, i on też, tylko tej myśli nie dopuszczał do siebie. - uśmiechnęłam się. W końcu to mój "obiekt westchnień".
- I tu się zgodzę w stu procentach. A więc... W takim razie z kim idziesz na wesele Billa? - Udał zawstydzonego.
- Raczej sama. Harry idzie z Ginny, z Ronem się pokłóciłam. W sumie to raczej nie mam z kim. - Uśmiechnęłam się krzywo.
- O! To dobrze się składa, bo ja też idę sam, wiec może byśmy poszli sami razem? - Zaśmiałam się, w końcu. Na to czekałam. Przystojny, wysoki, zabawny mężczyzna mnie podrywa.
- No pewnie. Tylko pójdę ubiorę się. No wiesz, tak elegancko. W końcu to ślub. - uśmiechnęłam się zawadiacko, odpowiedział tym samym.
- Może wiesz, czy mógłbym pójść z tobą? - wysłał mi żałosne spojrzenie. Odpłynęłam.
- N-no pewnie, że tak. Nie wiem tylko, czy mój mały pokoik pomieści nas dwóch.
- Pomieści. Nie bój się. Zadbam o to. - Po czym poszliśmy prosto na górę. Ja pierwsza weszłam do pokoju wyjąć sukienkę, która tak bardzo mi się podobała. Była czerwona, bez ramiączek, rozkloszowana i ze złotym paskiem. Dziewczyny śliniły się na jej widok. A teraz tak po prostu miałam zdjąć swój strój i założyć sukienkę przy Fredzie. Tak po prostu. Wstydziłam się za siebie, a z jednej strony byłam dumna, że ktoś mnie może kochać, tak normalnie. Szybko się przebrałam, dla niego chyba nawet zbyt szybko.
- Jesteś taka piękna. - Po czym obdarował moją szyję gorącymi pocałunkami.
- Uważaj, bo jak Ron tu wparuje, to będziesz miał kłopoty.
- Co z tego? Jestem od niego starszy. Jakby coś się miało wydarzyć, George mnie uratuje. - Uśmiechnął się i dalej całował mnie. Poczułam się, jakbym była w siódmym niebie. Pierwszy raz od tak dawna ktoś mnie całował. Cała drżałam z podniecenia.
[...]
Obudziłam się w pokoju Freda. I pamiętałam tylko część wydarzeń z wczoraj. A obok słodko spał nie kto inny, tylko Fred. Pocałowałam go czoło na dzień dobry. Wstałam i poszłam do łazienki, by się rozbudzić, wykąpać i tak dalej. Gdy wyszłam, cały dom był na nogach. Wszyscy również ogarniali się po wczoraj. Okazało się, że złapałam bukiet, a Fred muszkę. Było cudownie. Powoli przypomniałam sobie, jakie wydarzenia miały tak właściwie wczoraj miejsce. Z Fredem tylko spałam. Nic się nie stało, ale gdyby coś wynikło, to nie żałowałabym. Dziś po raz pierwszy usłyszałam od niego słowa: "Kocham Cię". Był taki czuły. Z każdą chwilą coraz bardziej. Miesiąc później odbyło się nasze wesele. Było przecudownie, nie mówiąc już o nocy poślubnej. Niestety czasy się nie zmieniły, Ron był nadal na nas wściekły, światu zagrażał Voldemort. A mnie czekała szkoła.
Pewnego pamiętnego dnia wszystko się zmieniło. Wygląd szkoły, większości rodzin. Tak jak i u nas. Zmarłam 2 maja, razem z Fredem, będąc w ósmym miesiącu ciąży.
_______________________________________________
Wesele Fleur to kwintesencja tego roku. Choć jedno szczęśliwe zdarzenie. Czasy są naprawdę niespokojne. A na dodatek ten palant Ron cały czas ma do mnie jakieś pretensje, typu: 'Czemu się tak na niego patrzysz?!', 'Już mnie nie kochasz!'. Czy on serio myśli, że chce mi się stroić amory, kiedy Harry i cały świat jest zagrożony? Czy ten rudy osobnik w ogóle myśli? Ostatnio mam go dosyć. Co chwilę doprowadza mnie do szału, a rok szkolny jeszcze się nie zaczął.
- Hej Hermiona. To jak, z kim idziesz na wesele? - Harry, on stara się mnie pocieszyć, wie, że Ron stał się drażliwy.
- Chyba z Ronem. Choć mam go dość, to chyba się poświęcę, ten jeden wieczór. - Uśmiechnęłam się przez smutek.
- Czy to znaczy, że chcesz z nim zerwać? - te zdanie nie zdziwiło go, zdziwiło go te moje oczekiwanie.
- Nie mam wyjścia. Przysparza mnie o ból głowy. A z resztą wypatrzyłam już sobie kogoś. - wykrzywił twarz w dziwnym grymasie.
- A mogę chociaż wiedzieć, co to za szczęściarz? Czy raczej średnio? - zaśmiał się, po czym wziął za rękę i wyszliśmy z chatki oglądać, jak rozstawiają namiot weselny. Ładny widok. Pytania pozostawiam bez odpowiedzi, sądząc, że Wybraniec z braku odpowiedzi wyciągnie odpowiedź. Tak. Dzięki ci mózgu za tak skomplikowany tok myślenia nadający się do pracy w Ministerstwie Magii. Ron przyszedł. Miał obitą twarz po bliższym spotkaniu z jakimś chłopakiem, który rozmawiał ze mną. Był wściekły za te rozmowę, pobitą twarz i to, że Harry dalej trzymał moją dłoń.
- Co tu się dzieje? Co to w ogóle ma być? To ja musze cierpieć, bo mnie jakiś facet prawie zabił, a wy tu sobie...?! - miałam się "miło" odezwać, ale nie, bo to jeszcze mój chłopak, mam go dość, ale to mój chłopak.
- Ron, wyluzuj. Ja Hermę tylko tu przeprowadziłem. - zaczął się tłumaczyć. Może to właśnie moja szansa? Może mam to uczynić teraz? Na trzy godziny przed weselem? Tak, bo dłużej nie dam rady.
- Harry, zostawisz nas samych? - kiwnął głową i poszedł do domu, do Ginny.
- I co? I będziesz mi się teraz tłumaczyć z tego? - zachowałam naturalny wyraz twarzy, lecz Ron gotował się z wściekłości.
- Nie. Wręcz przeciwnie. Nie będę ci się z niczego spowiadać. Zrywam z tobą. - miałam już odejść i zostawić go, ale złapał mnie za nadgarstek i wrzasnął na cały głos:
- Nie masz prawa!
- Ależ oczywiście, że mam. Popatrz na siebie, na to, jak się zachowujesz. Człowieku, lecz się. - Dalej zachowywałam ten sam wyraz twarzy i odwróciłam się na pięcie. Odeszłam. Stał tam sam, załamany. Dokładnie tak, jak ja codziennie. Dobrze mu tak. Teraz pozostało mi tylko uporanie się z tym indywiduum. Tylko rok. Nic więcej. Poszłam do domu i dałam znak dla Harry'ego, żeby poszedł pogadać, tak jakoś po męsku, powinien go zrozumieć. No właśnie. Powinien.
- Hej, Miona. Słyszałem Rona. Niezłe przedstawienie ci urządził. Przykro mi za niego. - Przytulił mnie.
- Niepotrzebnie. To było nieuniknione. Każdy się tego spodziewał, i on też, tylko tej myśli nie dopuszczał do siebie. - uśmiechnęłam się. W końcu to mój "obiekt westchnień".
- I tu się zgodzę w stu procentach. A więc... W takim razie z kim idziesz na wesele Billa? - Udał zawstydzonego.
- Raczej sama. Harry idzie z Ginny, z Ronem się pokłóciłam. W sumie to raczej nie mam z kim. - Uśmiechnęłam się krzywo.
- O! To dobrze się składa, bo ja też idę sam, wiec może byśmy poszli sami razem? - Zaśmiałam się, w końcu. Na to czekałam. Przystojny, wysoki, zabawny mężczyzna mnie podrywa.
- No pewnie. Tylko pójdę ubiorę się. No wiesz, tak elegancko. W końcu to ślub. - uśmiechnęłam się zawadiacko, odpowiedział tym samym.
- Może wiesz, czy mógłbym pójść z tobą? - wysłał mi żałosne spojrzenie. Odpłynęłam.
- N-no pewnie, że tak. Nie wiem tylko, czy mój mały pokoik pomieści nas dwóch.
- Pomieści. Nie bój się. Zadbam o to. - Po czym poszliśmy prosto na górę. Ja pierwsza weszłam do pokoju wyjąć sukienkę, która tak bardzo mi się podobała. Była czerwona, bez ramiączek, rozkloszowana i ze złotym paskiem. Dziewczyny śliniły się na jej widok. A teraz tak po prostu miałam zdjąć swój strój i założyć sukienkę przy Fredzie. Tak po prostu. Wstydziłam się za siebie, a z jednej strony byłam dumna, że ktoś mnie może kochać, tak normalnie. Szybko się przebrałam, dla niego chyba nawet zbyt szybko.
- Jesteś taka piękna. - Po czym obdarował moją szyję gorącymi pocałunkami.
- Uważaj, bo jak Ron tu wparuje, to będziesz miał kłopoty.
- Co z tego? Jestem od niego starszy. Jakby coś się miało wydarzyć, George mnie uratuje. - Uśmiechnął się i dalej całował mnie. Poczułam się, jakbym była w siódmym niebie. Pierwszy raz od tak dawna ktoś mnie całował. Cała drżałam z podniecenia.
[...]
Obudziłam się w pokoju Freda. I pamiętałam tylko część wydarzeń z wczoraj. A obok słodko spał nie kto inny, tylko Fred. Pocałowałam go czoło na dzień dobry. Wstałam i poszłam do łazienki, by się rozbudzić, wykąpać i tak dalej. Gdy wyszłam, cały dom był na nogach. Wszyscy również ogarniali się po wczoraj. Okazało się, że złapałam bukiet, a Fred muszkę. Było cudownie. Powoli przypomniałam sobie, jakie wydarzenia miały tak właściwie wczoraj miejsce. Z Fredem tylko spałam. Nic się nie stało, ale gdyby coś wynikło, to nie żałowałabym. Dziś po raz pierwszy usłyszałam od niego słowa: "Kocham Cię". Był taki czuły. Z każdą chwilą coraz bardziej. Miesiąc później odbyło się nasze wesele. Było przecudownie, nie mówiąc już o nocy poślubnej. Niestety czasy się nie zmieniły, Ron był nadal na nas wściekły, światu zagrażał Voldemort. A mnie czekała szkoła.
Pewnego pamiętnego dnia wszystko się zmieniło. Wygląd szkoły, większości rodzin. Tak jak i u nas. Zmarłam 2 maja, razem z Fredem, będąc w ósmym miesiącu ciąży.
Miniaturka Dramione
Serwus, jestem nerwus! Na wstępie chciałabym się przedstawić, jestem Ewelina, chodzę do gimbazy i jestem Potterhead od kilku lat. Spokojnie, nie jestem sezonowcem. Jak mi się coś nie uda, to bez nerwów, to moja pierwsza miniaturka, ale każdy komentarz jest mile widziany :)
_______________________________________________________
Znów śnił mi się. Spocona obudziłam się w szybkim tempie, aby chociaż trochę się ogarnąć. Była piąta rano. Okej, dałam sobie do zrozumienia, że po tym wszystkim, co mnie spotkało w nocy nie zasnę, więc mozolnie wstałam, ubrałam się w jakieś łaszki i wyszłam po cichu z dormitorium, tak, aby nikogo nie zbudzić. Przechadzając się po korytarzu, usłyszałam rytmiczne, dosyć ciche kroki. To nie był Filch, a tym bardziej żaden z nauczycieli, ale i tak, schowałam się w jakimś kącie, żeby ten ktoś myślał, że jest sam. Zbliżał się. Kroki były coraz głośniejsze, zupełnie jak bicie mojego serca, gdyż z natury jestem bardzo zestresowana.
- A kto pozwolił na takie ''poranne spacery''? - jak zwykle był złośliwy.
- No cóż, jakby nie patrzeć, jestem prefektem. - ręce nadal mi się trzęsły, a ja nie mogłam tego opanować.
- Boisz się mnie? Hmm, ciekawe, większość dziewczyn jest we mnie totalnie zakochana. - uśmiechnął się kpiąco. Choć przyznałabym mu rację. Ale ja też nie jestem jakąś szarą myszką. Ostatnio kręci się koło mnie tylu chłopaków. Fajnie.
- Nie mam bladego pojęcia, co można widzieć w takim blondwłosym półmóżdżku, Malfoy. - wiedziałam, że zaraz tego pożałuję.
- Czy ja dobrze słyszę? Szlama śmie mnie nazywać półmóżdżkiem? - trochę się wkurzył, ale dało się wyczuć nutę ironii. Szybko wcisnął mnie w kąt i nie dał wyjść. - Skoro tak uważasz, to może dasz mi jakieś rady, żebym "miał powodzenie" według ciebie?
- Może nie tu... Bo jeszcze ktoś zobaczy... - zawstydziłam się i zdziwiłam takim obrotem akcji, ale jednak wcześniej znanym.
- Dobrze, chodźmy w jakieś ustronne miejsce. - Po czym ścisnął moje przedramię i ciągnął do łazienki prefektów. Nie wiem, czy mu powiedzieć, że już brałam prysznic i nie muszę tego robić znowu. Niby mnie ciągnął, ale czułam w tym jakąś dziwną delikatność. Ciarki mnie przeszły, a Draco to zauważył, lecz pozostawił bez komentarza.Weszliśmy do łazienki, była jak zawsze piękna, usiadłam na moim ulubionym miejscu z nogami zanurzonymi w kolorowo mieniącej się wodzie i myślałam.
- Nie chcesz popływać? No dawaj, zdejmuj je - wskazał palcem na koszulę i spodenki.
- Wiesz, nie tym razem... A może? No dobrze, taka okazja często się nie zdarza. - lekko się do niego uśmiechnęłam, żeby rozluźnić napiętą do granic możliwości atmosferę.
- To w takim razie nie każ mi na siebie długo czekać. - on o dziwo odwzajemnił uśmiech i wskoczył do wody, robiąc przy tym niezłe zamieszanie. Ej, a co jeśli... Jeśli ma, ma jakieś ZAMIARY? Nie, to nie prawda, jest na to zbyt potulny, nie uśmiechałby się. Ale jest też jakiś taki dziwny. Nie znałam go takiego. Jest teraz trochę jak Ron, taki miły, nie, że coś do niego czuję. Ron to po prostu świnia bez serca. Zostawił mnie dla siosty Fleur. A Draco? Może jakoś się mad tym nie zastanawiałam, on po prostu nie jest dla mnie.
- Czy mam po ciebie przyjść?
- Nie, nie, już idę. - boję się, ale właściwie czego? Że mnie poniosą uczucia? Faktycznie, jestem z największym ciachem sam na sam, ale to niczego nie zmienia. Podeszłam zawstydzona w bieliźnie i szybko weszłam do wody, tak, żeby widział mnie w "takim stanie" jak najkrócej.
- Spokojnie, Herm, przecież nic ci nie zrobię. - uspokoiłam się. Herm? Fajnie, może postaram się o posadę jako jego najlepsza przyjaciółka?
- Dobrze, a więc o czym mieliśmy rozmawiać? - chrząknęłam.
- Bla bla bla. Czy ty nadajesz się tylko do spraw dyplomatycznych? A może pobawimy się? - uśmiechnął się po czym zakręciło mi się w głowie.
- Możliwe, że tak. Ale przyda mi się odrobina odprężenia. Głowa mnie boli, nie mogłam dziś zasnąć.
- Może coś ci jest? Trzeba iść do pielęgniarki, słonko. - Co? Słonko? Szczęka mi opadła.
- Nie, to po prostu od tej szkoły. Pochlapmy się, to mi przejdzie.
- Skoro tak uważasz...
[...]
Przez te głupie odprężanie się, opuściłam wszystkie dzisiejsze lekcje. McGonagall wezwała mnie na dywanik i problemy powróciły. Jeszcze jeden taki występek i przestanę być prefektem, a na moje miejsce wstąpiłby Cormac. No nie, najbardziej zadufany facet w całej szkole miałby być prefektem? O nie, tak się nie stanie. Po prostu bycie z Draconem nie jest mi pisane. Cóż, jest mnóstwo innych chłopaków. Położyłam się i natychmiast zasnęłam.
[...]
- Hermiona? - Draco, czy to ty? Nie mam siły by ci odpowiedzieć, ale przynajmniej coś słyszę.
- Hermiona, słyszysz mnie? Halo? - Ron? A temu co?
- Panno Granger? Co się tak właściwie stało? - szepnął niewyraźnie głos McGonagall.
- Ktoś ją wynosił z dormitorium do łazienki, najprawdopodobniej chciał ją podtopić, lub co gorsza...
- Spokojnie, panie Malfoy, emocje są najgorszym doradcą. Poppy? Czy ona coś brała? Lub co gorsza, czy chciał ją ktoś otruć?
- Niestety, to dlatego tak długo leży nieprzytomna, ale nie sądzę, żeby to ona coś brała, ślady po ukłuciu są świeże.
- Dobrze, że Draco ją tutaj przyniósł. Dziękuję Ci. - chyba się uśmiechnęła.
- To normalne, że chciałem jej pomóc. - posmutniał.
- Zamknij się, Malfoy. A może to ty ją otrułeś? Od kiedy ty się niby nią interesujesz?! - Miałam wielką chęć wstania, i przyłożenia mu z prawego sierpowego.
- Jeśli mogę coś powiedzieć - wtrąciła się pani Pomfrey. - Hermiona powinna teraz odpoczywać i myślę, że najlepszym wyjściem, będzie pozostawienie jej w spokoju.
- Dobrze. - Wszyscy wyszli. Poza małym wyjątkiem. Czułam jego niespokojny oddech.
- Herm, nic ci nie jest? Wyjdziesz z tego, to tylko mały pikuś. Kochanie, uratuję cię znowu, zobaczysz. - Rozpłakał się. - Będziesz zdrowa, znów pójdziemy do łazienki prefektów, załatwię ci ulgi u nauczycieli. Wszystko będzie dobrze. Wyzdrowiejesz, dzięki miłości. Chciałem ci to już dawno powiedzieć. Kocham cię, zmieniłaś mnie tak bardzo, że sam siebie nie poznaję, więc musisz mi pomóc odnaleźć siebie. Skarbie. - to było wzruszające. Miałam ochotę mu coś powiedzieć, a gdy już było blisko, poczułam przeszywający ból w okolicach brzucha. Bolało, bardzo. I wtedy zobaczyłam Freda, pośród blasku. Wyciągnął ku mnie rękę, lecz ja nie chciałam iść. A musiałam. Ból przybierał na sile, a to było jedynym wyjściem. Poszłam. I nigdy nie wróciłam, i nigdy nie dałam znać Draco, co tak naprawdę do niego czuję. I nie uświadomiłam sobie na ziemi, że tamten pamiętny sen był proroczy.
_______________________________________________________
Znów śnił mi się. Spocona obudziłam się w szybkim tempie, aby chociaż trochę się ogarnąć. Była piąta rano. Okej, dałam sobie do zrozumienia, że po tym wszystkim, co mnie spotkało w nocy nie zasnę, więc mozolnie wstałam, ubrałam się w jakieś łaszki i wyszłam po cichu z dormitorium, tak, aby nikogo nie zbudzić. Przechadzając się po korytarzu, usłyszałam rytmiczne, dosyć ciche kroki. To nie był Filch, a tym bardziej żaden z nauczycieli, ale i tak, schowałam się w jakimś kącie, żeby ten ktoś myślał, że jest sam. Zbliżał się. Kroki były coraz głośniejsze, zupełnie jak bicie mojego serca, gdyż z natury jestem bardzo zestresowana.
- A kto pozwolił na takie ''poranne spacery''? - jak zwykle był złośliwy.
- No cóż, jakby nie patrzeć, jestem prefektem. - ręce nadal mi się trzęsły, a ja nie mogłam tego opanować.
- Boisz się mnie? Hmm, ciekawe, większość dziewczyn jest we mnie totalnie zakochana. - uśmiechnął się kpiąco. Choć przyznałabym mu rację. Ale ja też nie jestem jakąś szarą myszką. Ostatnio kręci się koło mnie tylu chłopaków. Fajnie.
- Nie mam bladego pojęcia, co można widzieć w takim blondwłosym półmóżdżku, Malfoy. - wiedziałam, że zaraz tego pożałuję.
- Czy ja dobrze słyszę? Szlama śmie mnie nazywać półmóżdżkiem? - trochę się wkurzył, ale dało się wyczuć nutę ironii. Szybko wcisnął mnie w kąt i nie dał wyjść. - Skoro tak uważasz, to może dasz mi jakieś rady, żebym "miał powodzenie" według ciebie?
- Może nie tu... Bo jeszcze ktoś zobaczy... - zawstydziłam się i zdziwiłam takim obrotem akcji, ale jednak wcześniej znanym.
- Dobrze, chodźmy w jakieś ustronne miejsce. - Po czym ścisnął moje przedramię i ciągnął do łazienki prefektów. Nie wiem, czy mu powiedzieć, że już brałam prysznic i nie muszę tego robić znowu. Niby mnie ciągnął, ale czułam w tym jakąś dziwną delikatność. Ciarki mnie przeszły, a Draco to zauważył, lecz pozostawił bez komentarza.Weszliśmy do łazienki, była jak zawsze piękna, usiadłam na moim ulubionym miejscu z nogami zanurzonymi w kolorowo mieniącej się wodzie i myślałam.
- Nie chcesz popływać? No dawaj, zdejmuj je - wskazał palcem na koszulę i spodenki.
- Wiesz, nie tym razem... A może? No dobrze, taka okazja często się nie zdarza. - lekko się do niego uśmiechnęłam, żeby rozluźnić napiętą do granic możliwości atmosferę.
- To w takim razie nie każ mi na siebie długo czekać. - on o dziwo odwzajemnił uśmiech i wskoczył do wody, robiąc przy tym niezłe zamieszanie. Ej, a co jeśli... Jeśli ma, ma jakieś ZAMIARY? Nie, to nie prawda, jest na to zbyt potulny, nie uśmiechałby się. Ale jest też jakiś taki dziwny. Nie znałam go takiego. Jest teraz trochę jak Ron, taki miły, nie, że coś do niego czuję. Ron to po prostu świnia bez serca. Zostawił mnie dla siosty Fleur. A Draco? Może jakoś się mad tym nie zastanawiałam, on po prostu nie jest dla mnie.
- Czy mam po ciebie przyjść?
- Nie, nie, już idę. - boję się, ale właściwie czego? Że mnie poniosą uczucia? Faktycznie, jestem z największym ciachem sam na sam, ale to niczego nie zmienia. Podeszłam zawstydzona w bieliźnie i szybko weszłam do wody, tak, żeby widział mnie w "takim stanie" jak najkrócej.
- Spokojnie, Herm, przecież nic ci nie zrobię. - uspokoiłam się. Herm? Fajnie, może postaram się o posadę jako jego najlepsza przyjaciółka?
- Dobrze, a więc o czym mieliśmy rozmawiać? - chrząknęłam.
- Bla bla bla. Czy ty nadajesz się tylko do spraw dyplomatycznych? A może pobawimy się? - uśmiechnął się po czym zakręciło mi się w głowie.
- Możliwe, że tak. Ale przyda mi się odrobina odprężenia. Głowa mnie boli, nie mogłam dziś zasnąć.
- Może coś ci jest? Trzeba iść do pielęgniarki, słonko. - Co? Słonko? Szczęka mi opadła.
- Nie, to po prostu od tej szkoły. Pochlapmy się, to mi przejdzie.
- Skoro tak uważasz...
[...]
Przez te głupie odprężanie się, opuściłam wszystkie dzisiejsze lekcje. McGonagall wezwała mnie na dywanik i problemy powróciły. Jeszcze jeden taki występek i przestanę być prefektem, a na moje miejsce wstąpiłby Cormac. No nie, najbardziej zadufany facet w całej szkole miałby być prefektem? O nie, tak się nie stanie. Po prostu bycie z Draconem nie jest mi pisane. Cóż, jest mnóstwo innych chłopaków. Położyłam się i natychmiast zasnęłam.
[...]
- Hermiona? - Draco, czy to ty? Nie mam siły by ci odpowiedzieć, ale przynajmniej coś słyszę.
- Hermiona, słyszysz mnie? Halo? - Ron? A temu co?
- Panno Granger? Co się tak właściwie stało? - szepnął niewyraźnie głos McGonagall.
- Ktoś ją wynosił z dormitorium do łazienki, najprawdopodobniej chciał ją podtopić, lub co gorsza...
- Spokojnie, panie Malfoy, emocje są najgorszym doradcą. Poppy? Czy ona coś brała? Lub co gorsza, czy chciał ją ktoś otruć?
- Niestety, to dlatego tak długo leży nieprzytomna, ale nie sądzę, żeby to ona coś brała, ślady po ukłuciu są świeże.
- Dobrze, że Draco ją tutaj przyniósł. Dziękuję Ci. - chyba się uśmiechnęła.
- To normalne, że chciałem jej pomóc. - posmutniał.
- Zamknij się, Malfoy. A może to ty ją otrułeś? Od kiedy ty się niby nią interesujesz?! - Miałam wielką chęć wstania, i przyłożenia mu z prawego sierpowego.
- Jeśli mogę coś powiedzieć - wtrąciła się pani Pomfrey. - Hermiona powinna teraz odpoczywać i myślę, że najlepszym wyjściem, będzie pozostawienie jej w spokoju.
- Dobrze. - Wszyscy wyszli. Poza małym wyjątkiem. Czułam jego niespokojny oddech.
- Herm, nic ci nie jest? Wyjdziesz z tego, to tylko mały pikuś. Kochanie, uratuję cię znowu, zobaczysz. - Rozpłakał się. - Będziesz zdrowa, znów pójdziemy do łazienki prefektów, załatwię ci ulgi u nauczycieli. Wszystko będzie dobrze. Wyzdrowiejesz, dzięki miłości. Chciałem ci to już dawno powiedzieć. Kocham cię, zmieniłaś mnie tak bardzo, że sam siebie nie poznaję, więc musisz mi pomóc odnaleźć siebie. Skarbie. - to było wzruszające. Miałam ochotę mu coś powiedzieć, a gdy już było blisko, poczułam przeszywający ból w okolicach brzucha. Bolało, bardzo. I wtedy zobaczyłam Freda, pośród blasku. Wyciągnął ku mnie rękę, lecz ja nie chciałam iść. A musiałam. Ból przybierał na sile, a to było jedynym wyjściem. Poszłam. I nigdy nie wróciłam, i nigdy nie dałam znać Draco, co tak naprawdę do niego czuję. I nie uświadomiłam sobie na ziemi, że tamten pamiętny sen był proroczy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)